26.01.2008

SPOJRZENIE NA KINO BUŁGARSKIE


Autor: Agata Mazur

Przegląd „Spojrzenie na kino bułgarskie", którego organizatorem jest Ambasada Bułgarii, Bulgarian National Film Center oraz Bułgarski Instytut Kultury, miał odbyć się jedynie w trzech wielkich miastach: Warszawie, Krakowie i Gdańsku. Na szczęście za sprawą Kina Studyjnego „Chatka Żaka” oraz dystrybutora filmowego Vivarto w dniach 8 – 15. 01.2008 roku mieliśmy okazję oglądać (choć w nieco okrojonej wersji, bo spośród 12 filmów pojawiło się 10) współczesne kino bułgarskie również w Lublinie.

Cieszy to z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że dla polskiego widza dostęp do wchodnioeuropejskiego kina, oczywiście poza filmami rodzimymi, jest wciąż ograniczony. Do niedawna obejrzenie bułgarskiego filmu w kinie w Lublinie mogło się odbyć tylko w sferze marzeń lubelskich kinomanów. Studenci slawistyki uczący się języka bułgarskiego mieli jedynie możliwość zobaczenia dosyć starych produkcji bułgarskich, głównie historycznych, pokazywanych od czasu do czasu w ramach zajęć na uczelni. Tym bardziej dziwi tak małe zainteresowanie moich kolegów przeglądem. Na widowni odnalazłam nieliczne znajome mi twarze studentów slawistyki UMCS. Wspomnę, że karnet na dziesięć pełnometrażowych filmów można było nabyć w bardzo przystępnej cenie dwudziestu pięciu złotych.

Zaprezentowane filmy to produkcje powstałe w latach 2000-2006, bardzo różnorodne, nagradzane zarówno na rodzimych jak i międzynarodowych festiwalach. Lista licznych nagród zajęła niemal 50% przestrzeni dołączonej do karnetu ulotki z krótkimi charakterystykami filmów. Wybierałam się zatem na przegląd z nadzieją, że spiję śmietankę z najlepszych, najnowszych produkcji bułgarskiej kinematografii i to był chyba mój błąd...

Moim zdaniem nagrody powinny wskazywać na wysoki poziom filmów. W przypadku przedstawionych produkcji filmowych nie zawsze okazały się uzasadnioną rekomendacją. W trakcie niektórych z nich zastanawiałam się, czy mój gust jest tak odmienny od gustów jury tamtych festiwali, czy też poziom prezentowanych na nich filmów był na tyle niski. Nie należy jednak dramatyzować. W wielości zaprezentowanych filmów znalazły się i takie, dla których warto było przebrnąć przez wszystkie inne. Spośród wyświetlonych dziesięciu - obejrzałam osiem, na więcej nie pozwoliła mi zbliżająca się sesja. Spróbujmy pokrótce przyjrzeć się każdemu z nich.

W Lublinie przegląd otworzyły i zamknęły dwa filmy reżyser Igliki Trifonowej tworząc tym samym ramy wydarzenia: wstępem okazała się jedna z gorszych spośród przedstawionych produkcji, zwieńczyła go zaś moim zdaniem najbardziej udana. Śledztwo Trifonowej to produkcja słaba i nie było dobrym pomysłem otwierać przegląd akurat tym filmem, gdyż wiele osób zniechęcił do dalszego udziału. Głównym tematem jest tytułowe śledztwo, śledczym jest kobieta. W trakcie przesłuchań, między nią a oskarżonym powstaje jakaś nieokreślona więź. Wszystkie poszlaki świadczą na niekorzyść podejrzanego o bratobójstwo i całe szczęście zostaje tak do końca. Jest on ostatecznie skazany, co stanowi akurat dobry punkt filmu, bo nie powiela schematów, do których jako widzowie przywykliśmy. Ten film to nieźle rokujący dramat psychologiczny, reżyser jednak nie wykorzystała w pełni możliwości, które daje gatunek. Nieumiejętnie zbudowany psychologizm głównych bohaterów, liczne niedopowiedzenia, usilna próba osnucia ich tajemnicą, są tak nieudolnie przeprowadzone, że zamiast tworzyć głębię sprawiają, iż wewnętrzne przeżycia bohaterów wydają się nie tyle dla nas niedostępne, ile powierzchowne. Widz w trakcie próbuje rozgryźć bohaterów, w pewnym momencie uświadamiając sobie, że ich portrety są po prostu płaskie, a reżyser chyba sama nie wiedziała, co chciała nam poprzez takie skonstruowanie postaci powiedzieć.

Za bezwzględnie najlepszy uznałam List do Ameryki z 2000 roku, wyświetlony w ostatnim dniu przeglądu i już w trakcie jego oglądania wiedziałam, że to właśnie na ten film czekałam. Wydał mi się on szczególnie interesujący z kilku powodów. Osnową przedstawionej w nim historii jest podróż głównego bohatera - Petra w głąb Bułgarii, do małej górskiej wioski w poszukiwaniu pewnej niezwykłej pieśni. Jej mieszkańcy wierzą, że ma ona uzdrawiającą moc, która może zmienić bieg rzeczy, a nawet powstrzymać śmierć. Podróż ta staje się świetnym pretekstem do ukazania folkloru, wierzeń ludowych, oraz uroków górskich krajobrazów. W filmie istotne jest dlaczego Petyr wyrusza w tą wędrówkę. Jego najlepszy przyjaciel – Kamen, który urodził się i dorastał w tej wiosce, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam uległ poważnemu wypadkowi. Petyr, żeby móc do niego polecieć, musi mieć wizę, na którą trzeba długo czekać, ale wtedy może okazać się za późno. Jedyną nadzieją jest odnalezienie piosenki, o której Kamen opowiadał przyjacielowi, że śpiewała mu ją jego babcia. Film zderza dwa odmienne światy: racjonalnego Zachodu i magicznego Wschodu, z jego wierzeniami, tradycją, pokazuje, że wiara może się okazać w pewnym sensie silniejsza niż medycyna...

Do dobrze rokujących filmów, ale w miarę rozwoju akcji coraz gorszych zaliczyłam dwa i przyznam, że oba mnie zaskoczyły. Na przykład film Emigranci autorstwa dwóch reżyserów: Ivalio Hristona i Liudmila Todorova niemal do końca stanowi naprawdę rewelacyjną opowieść o przyjaźni trzech młodych mężczyzn. Szereg trudności, które napotykają w życiu prowadzi do powstania wielu zabawnych sytuacji. Jednak pewnego dnia pod wpływem tajemniczego telefonu porzucają swoje najbliższe plany i wyruszają w daleką podróż w nieznane miejsce. Każdy z nich z tą wyprawą wiąże jakieś oczekiwania. Niepewność jest ekscytująca i daje przestrzeń wyobraźni. Na nieszczęście tego co ich spotka nie przewidział żaden z nich. W skrócie: docierają na miejsce, w trakcie pobytu okazuje się, że są nieproszonymi gośćmi i dostają porządny łomot. Pobici, rozpłakani, w milczeniu wracają skąd przybyli i na tym film się kończy...

Kolejne rozczarowanie, to Bunt L. Kirana Kolarova. Początek zapowiadał dobry film, reżyser Kiran Kolarov osadził akcję w drugiej połowie lat 80. w Bułgarii. Tytułowy bohater – Loris, wzorowy uczeń pochodzący z inteligenckiej bułgarskiej rodziny, w dniu, w którym odebrał wysoko oceniony dyplom, postanawia uciec na Zachód. Niestety zostaje złapany i osadzony w więzieniu jako „polityczny”. Próba ucieczki od jednego systemu wpędza go w kolejny – wewnętrzny system więziennictwa. Tam zdaje się zrozumieć, że nie jest w stanie odmienić otaczającej go rzeczywistości. Zmienia się władza i zostaje uwolniony. I od tego momentu charakter filmu diametralnie się zmienia. Widz nagle się orientuje, że ogląda tanią sensację, jakich miliony wyprodukowało Hollywood. O ile wcześniej była zachowana dbałość o prawdopodobieństwo historyczne, o tyle później w filmie pojawiają się samochody, które w chwili, gdy rozgrywa się akcja jeszcze nie istniały, podobnie jest z ubraniami aktorów. Ale wracając jeszcze na chwilę do fabuły, Loris wychodzi z wiezienia „zły”, wraz z kumplami z odsiadki zaczyna działać w gangu przestępczym. Film staje się dynamiczny, pojawiają się liczne strzelaniny, kolejni bohaterowie giną to ze śrubokrętem w oku, to przebici widłami, to pod gradem pocisków. No i pojawia się oczywiście wątek miłosny. Loris zakochuje się w byłej prostytutce. Niestety jej serce przebija kula... Całość zaś zwieńcza retoryczne pytanie, które Loris kieruje do ojca: „Dlaczego tak się stało tato?”.

Natomiast Panna Zee Georga Djulgerova, to film oparty na faktach, przedstawiający realia bułgarskiego domu dziecka. Główną bohaterką jest jego wychowanka - wybitnie utalentowany strzelec. Niestety w życiu nie zawsze trafia tak celnie jak na strzelnicy. Wydawałoby się, że talent otworzy przed nią drogę do kariery, do szczęśliwego życia. Jej wybawca i trener jednak nie do końca ma wobec niej czyste intencje, pomaga, ale sam czerpie z tej pomocy korzyści. Lady Zlatina nie wierzy w bezinteresowność ani w miłość, ludzie to według niej świat zwierząt – wygrywa silniejszy. W wyniku nieudanej próby oszustwa, trafia do domu publicznego w Grecji. Całe szczęście świat nie do końca jest taki, jak Zlatina sobie wyobraża. W końcu sobie uświadamia, że ma wiernego przyjaciela, który zresztą od początku towarzyszy jej niczym cień. Całość została nakręcona dosyć chaotycznie, film jest mało płynny, sposób ujęcia niektórych scen nasuwał skojarzenie z niskobudżetowym kinem offowym. Wiele wątków mogło być pominiętych, inne zaś były godne większej uwagi. Intuicja mi podpowiada, że ten film mógłby być znacznie lepszy.

Wyśmienity okazał się debiut reżyserski Mileny Andonovej pt. Małpy zimą. Jeden film – trzy historie, trzy różne kobiety, trzy momenty historyczne. Wszystkie je jednak coś łączy. Każda podejmuje walkę o swój los i każda narusza dopuszczalne granice moralności. Poszczególne historie kończą się tragicznie. Tak jakby przeznaczenie chciało powiedzieć, że jest niezmienne, a wszelkie próby zmian powodują sromotną klęskę. Próba przechytrzenia go jest okrutna w skutkach, prowadzi do realizacji najgorszego ze scenariuszy. Rozwiązania akcji każdej z historii nasuwa nieuniknione skojarzenia z antyczną tragedią. Film warto obejrzeć, choćby ze względu na muzykę. Jedną z głównych i moim zdaniem najciekawszą, zagrała cygańska śpiewaczka ludowa – znana jako Boni. Wspaniały głos, uroda i myślę - nowy talent aktorski w Bułgarii. Role dwóch pozostałych aktorek również są rewelacyjne. Więcej nie zdradzę, na ten film trzeba koniecznie wybrać się do kina.

Skradzione oczy Radoslawa Spassova, to historia o miłości. Ale jest to miłość niecodzienna, bo między Turczynką a Bułgarem i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kilka towarzyszących jej faktów. Chodzi rzecz jasna o fakty historyczne mające miejsce w latach 1984-1989, kiedy to w Bułgarii przebiega „proces odrodzenia” wiążący się z przymusowym procederem zmian imion sturczonych Bułgarów. Ayten jest turecką nauczycielką wiejskich dzieci, przeciwniczką bułgaryzacji. Ivan – wojskowym, który zostaje wydelegowany na wieś w celu przeprowadzania zmian imion. W wyniku tragicznego wydarzenia, które staje się ich wspólnym doświadczeniem, choć przeżywanym z dwóch różnych perspektyw, oboje trafiają do tego samego szpitala psychiatrycznego. Tam, choć chyba nie do końca tego świadomi, mają okazję spotkać się tak bezpośrednio po raz drugi... Historia tego spotkania zdaje się mało wiarygodna. Zaraz potem jednak pomyślałam, że „przypadek” jest nieodłącznym elementem życia każdego a tą historię należy w takich właśnie kategoriach – niewiarygodnego przypadku - potraktować. Na film składają się ponadto piękne obrazy, malownicze pejzaże, portrety ludzi. Świetnie zagrana jest główna rola Vaseli Kozakovej w roli Ayten.

Niewątpliwie mocną pozycją przeglądu był film pod polskim tytułem Rodzinne Boże Narodzenie – efekt współpracy Ivana Cherkelova i Vassila Zhivkova. Film niezwykle bogaty treściowo i niewątpliwie wiele można by o nim napisać. Składa się na niego siedem odrębnych nowel filmowych. A co je łączy? Na pewno budowa. Każda ma osobny tytuł, posiada prolog, rozwinięcie, epilog. Wszystkie wydarzają się w dzień święta Bożego Narodzenia. Są wyraźną próbą odpowiedzi na to, jak człowiek żyje w danym momencie, jak różne i jak jednocześnie podobne są poszczególne historie istnień ludzkich. W niemal każdej historii w teraźniejszości ujawnia nam się bowiem też przeszłość, przyszłość a w jednej z nich nawet kres życia. Film jest odważny, nie boi się pokazywać tematów otaczanych tabu, mam tu na myśli naturalistycznie sfilmowane uśmiercanie zwierząt, kopulację zwierząt, czy samobójstwo jednego z bohaterów. Ale ma też momenty spokojne, można by powiedzieć liryczne, jak ostatnia część pt. Horo pokazująca grupę wieśniaków tańczących ten tradycyjny bułgarski taniec. Kamera kolejno portretuje poszczególne osoby. Ten najbardziej stonowany i statyczny obraz w filmie, wydał mi się jednocześnie najgłębszym i najbardziej zapadł mi w pamięć. Patrząc na tych tańczących ludzi miałam wrażenie, że zaglądam w ich głąb, że widzę istotę człowieczeństwa...


Przegląd współczesnego kina bułgarskiego prowokuje do syntezy, uogólnienia, powiedzenia jakie właściwie ono jest. Jednak próba znalezienia cech wspólnych pomiędzy filmami, które zobaczyłam okazuje się daremna. Dziesięć filmów (przy czym ja obejrzałam osiem), to tylko mały wycinek bułgarskiej kinematografii. Te zaprezentowane na przeglądzie są bardzo różnorodne, podejmują rozmaite tematy. Jednocześnie z tego powodu, ale też dlatego, że jest to pierwszy przegląd współczesnego kina bułgarskiego w Lublinie i w całej Polsce, podjęłam się krótkiej charakterystyki każdego z obejrzanych przeze mnie filmów. Mieliśmy okazję widzieć produkcje dobre, wyważone, pomysłowe jak i złe – sztampowe, chaotyczne, przeładowane, nudne. To, co mnie w oglądanych obrazach najbardziej interesowało, to sama Bułgaria, jej krajobrazy, kultura, folklor, mentalność ludzi, którzy zamieszkują tą krainę i jeżeli już mam wskazać jakąś wspólną cechę tych filmów, to właśnie to, że te elementy się w nich pojawiają. Bywało, że zastanawiałam się na ile zostały świadomie zaaranżowane przez reżyserów, a na ile były tak nieodłącznym elementem bułgarskiego krajobrazu, że nie sposób było ich pominąć. Niekiedy skupiałam się więc nie na głównym temacie filmu, a na jego peryferiach, drugim planie. Uważnie obserwowałam co dzieje się w tle.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piekna recenzje napisalas Agato! Nie wiedzialem ze masz taki talent, recenzja krytyczna i z dystansem, ale konkretnie i na temat. Pozdrawiam.

SLAWISTYKA UMCS pisze...

Дариуш, поздравления за куража да се включиш във форума.

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW