Alek Popov
W 1998 r. pewne odkrycie naukowe, o niesamowitej wartości praktycznej, zmusiło Cywilizowaną Europie do odetchnięcia z ulgą. Uciążliwy problem pomocy dla Wschodu zdawałoby się znalazł swoje ostateczne rozwiązanie z korzyścią dla obu stron. Bez wątpienia w stosunkach międzynarodowych nadchodziła nowa era; еra pozbawiona błahych porachunków, era, wypełniona humanizmem i przejrzystymi porywami...
Kiedy w 1989 r. profesor Gustaw Schmeichel został wykluczony, pod wpływem miejscowych klerykałów, ze Zjednoczonego Europejskiego Centrum Dietologii w Baden-Műler, któżby przypuszczał, że dziesięć lat później ten sam człowiek wypłynie z głębokiej francuskiej prowincji jako Prometeusz XXI wieku. Wówczas, pod koniec lat 80-tych, eksperymenty Gustawa Schmeichela wydawały się w oczach wielu za potworne i odrażające. Zaś samego profesora, zapewne z powodu niemieckiego pochodzenia, postrzegano jako koszmarną zjawę doktora Mengele, zmartwychwstałego z popiołów Trzeciej Rzeszy. W istocie Gustaw Schmeichel specjalizował się w zupełnie innej dziedzinie nauki. Interesował się przede wszystkim wtórną przeróbką produktów wydalanych w trakcie przemiany materii u człowieka. Jakby przeczuwał ciężką moralną i materialną odpowiedzialność, która spocznie na barkach Cywilizowanego Świata po zakończeniu Zimnej Wojny...
W owym czasie Gustaw Schmeichel pracował z trzema ochotnikami – wietnamskimi emigrantami, skazanymi za drobne przestępstwa. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że zmuszał ich do robienia tego samego, do czego zmuszał swoich bohaterów Pier Paolo Pasolini, powodowany względami estetycznymi, w swoim nieśmiertelnym dziele „Saló, czyli 120 dni Sodomy". Mówiąc inaczej: by jedli gówna. Ale motywy tego były ściśle naukowe. Przepędzony z centrum dietologii w Baden-Műler, Gustaw Schmeichel osiadł w Południowej Francji. Wynajął małą, zapuszczoną posiadłość na przedgórzu Pirenejów, gdzie poświęcił się swoim badaniom. Od 89 do 92 r. z powodu braku środków i ochotników profesor był zmuszony ograniczyć się jedynie do teorii. I dopiero pod koniec 92 r. za pośrednictwem nieortodoksyjnej fundacji dobroczynnej "Via Dolorosa" udało mu się pozyskać do udziału w eksperymencie około dziesięciu żyjących w nędzy Albańczyków, podlegających repatriacji. Poprzez systemy oryginalnych procedur udało się profesorowi Schmeichelowi zaadoptować proces przemiany materii do specyfiki pierwotnej substancji pokarmowej, jaką w tym przypadku są ekskrementy. W 1996 r. trzech z dziesięciu Albańczyków było już w stanie spożywać je w naturalnej postaci bez istotnego zagrożenia dla zdrowia i psychiki w długoterminowej perspektywie. Kolejne dwa lata swojego życia profesor poświęca na doskonalenie swojej „metody bezpośredniej”, dla której najlepszymi okazały się ludzkie wypróżnienia, gdyż ze względu na skład i pochodzenie były najbliższe naturze ludzkiej. Już w połowie 97 r. Gustaw Schmeichel opatentował swoje odkrycie w Genewie i podał je do publicznej wiadomości szerokim kręgom społeczeństwa poprzez serię publikacji w autorytatywnym piśmie naukowym „Science Observer”. Pod koniec tego samego roku komisja, wyłoniona z Królewskiego Karolińskiego Instytutu Medyczno-Chirurgicznego w Sztokholmie, przyznała mu Nagrodę Nobla za osiągnięcia w dziedzinie fizjologii i walki z głodem.
Tyle o naukowcu Gustawie Schmeichelu.
Politycy i finansiści szybko wyczuli ogromną korzyść z „metody bezpośredniej” Schmeichela. Rozwiązałby on na zawsze problemy głodnych i bardzo rozdrażnionych narodów ze Wschodu, które już od dziesięciu lat wisiały jak młyński kamień u szyi Cywilizowanej Europy. Pojawił się jednak trudny problem dyplomatyczny: jak ogłosić dobrą nowinę rządom wschodnim, nie uraziwszy ich dumy narodowej? Kolejne dwa lata były poświęcone temu skomplikowanemu zagadnieniu. Wreszcie w 2001 r. w rezultacie intensywnych zabiegów dyplomatycznych została podpisana Ogólnoeuropejska Konwencja Humanitarnego Zabezpieczania Europy Wschodniej. Klerykałowie na próżno się dąsali. Postęp triumfował.
Pierwszy tankowiec z gównami, "San Sebastian" (o pojemności 240 000 ton!) uroczyście odpłynął z Marsylii do Odessy 17 listopada 2001 r. Zimą 2003 roku otwarto pierwszy transeuropejski rurociąg do bezpośredniej dostawy surowca. Całkowita wartość operacji transferu gówien wzrastała stabilnie o nie mniej niż dziesięć procent każdego roku. Masa netto wytworzonej produkcji w roku 2001 wyniosła 850 000 ton, а w 2005 – ponad 10 000 000. Według prognoz ekspertów w 2010 roku miała przekroczyć 20 000 000 ton!
Gówna obficie lały się na Wschód. To zmusiło w 2004 r., z inicjatywy brytyjskich parlamentarzystów, do wniesienia poprawki do artykułu 19 Konwencji. Słowo "bezpłatnie" zostało w tekście zastąpione przez niesprecyzowaną w treści, ale ważną w sensie, frazę „po cenach minimalnych”. Motyw był taki, że pomoc bezpłatna działa demoralizująco. Z drugiej strony, byli zmuszeni do odparcia ataków Czarnego Lądu. Waleczne narody Afryki nie mogły przełknąć wiadomości, że gdzieś rozdaje się coś tak po prostu i znowu poczuły się zlekceważone i obrażone. Czarnoskórzy studenci zablokowali skrzyżowania stolic europejskich transparentami typu "Nawet gówna do nas nie dotarły!" i tym podobnymi hasłami patriotycznymi. Z nowymi, nawet minimalnymi cenami gówien, drażliwa sprawa darmowej pomocy automatycznie przestała istnieć.
W międzyczasie Europejczycy ze Wschodu żyli sobie pełnią życia. Co bardziej zamożni, rzecz jasna, emigrowali. Pozostali, coraz bardziej masowo i entuzjastycznie, porzuciwszy obślizgłe przesądy przeszłości zbiegli się do punktów, zorganizowanych przez międzynarodową asocjację Gustawa Schmeichela, gdzie za niewielką opłatą poddawali się terapii metabolicznej. Stopniowo, gdy pierwszy głód był już zaspokojony, ludzie zaczęli dostrzegać subtelności ekskrementalnego żywienia. Wykształciły się różne gusta.
Nowy sposób żywienia ujawnił nieoczekiwane zalety. Na przykład nie powodował wydalania odchodów, a tylko – gazów lotnych. Ludzie przestali już chodzić za potrzebą i w jakiś sposób zyskali we własnych oczach, kompensując okoliczność, że jedzą gówna. „Ale przynajmniej ich nie produkujemy, prawda?!”, oznajmił przy tej okazji znany wschodni satyryk, szyderczo uśmiechnięty nad kuflem piwa. Zaoszczędzono tysiące ton papieru toaletowego, co pozwoliło na wydrukowanie wielu cennych książek. W ogóle, po tym jak uporali się z dokuczliwym problemem chleba naszego powszedniego, ludzie ze Wschodu zaczęli przeznaczać znacznie więcej czasu na zaspokajanie potrzeb kulturalnych. Wielu poświęciło się działalności artystycznej. Inni – filozofii, nie brakowało też tych, którzy zajęli się naukami ścisłymi. W krótkim czasie w sferze duchowej nastąpił niesłychany postęp. Ujawniło się mnóstwo talentów – pisarzy, poetów, malarzy, artystów, filozofów, naukowców... Wystarczy przytoczyć następujące wymowne dane za 2006 r., zaczerpnięte z Ogólnoeuropejskiego Instytutu Statystycznego w Kolonii: 70% ze wszystkich wydanych w Europie książek zostało wydanych na Wschodzie, 65% z ich autorów pochodziło z Europy Wschodniej. Z 730 imprez festiwalowych, poświęconych sztuce, 650 odbyło się w Europie Wschodniej, а z 1245 konferencji naukowych – 1090. Tylko w okresie 2003-2005 r. liczba uczelni w Europie Wschodniej wzrosła trzykrotnie, a teatrów – pięciokrotnie! Jak widać, wybawieni z przesadnej dbałości o byt, ludzie Wschodu aktywnie poświęcili się samodoskonaleniu. Przeznaczyli wiele czasu i sił, żeby polepszyć swoją formę fizyczną. Gówna w zasadzie są żywnością dietetyczną, bogatą w witaminy, ale w połączeniu ze sportem i spacerami na powietrzu dały wprost oszałamiające rezultaty... Dziś ludzi ze Wschodu, poza wyrafinowanym umysłem i dobrymi manierami, wyróżniają się również godnymi pozazdroszczenia warunkami fizycznymi. Stosunki pomiędzy nimi są serdeczne, pozbawione wrogości i drapieżnych namiętności. Najbardziej rozpowszechnioną formą powitania jest pocałunek w usta.
Tyle o Europie Wschodniej.
Początkowo ludzie z Zachodu przyjęli pomysł swoich rządów z podejrzliwością i nieskrywaną kpiną. W prasie posypały się kawały i błyskotliwe żarty, pomimo oficjalnej polityki zachowania maksymalnej dyskrecji w sprawie. Ale wskutek szerokiej kampanii informacyjnej i pewnych drobnych ulg podatkowych, ludność masowo włączyła się w struktury specjalnie na tę okoliczność utworzonych regionalnych centrów kanalizacyjnych (ReCeKa). Działalność związana z przechowywaniem, konserwowaniem i transportem ekskrementów, wkrótce przekształciła się w przemysł, który dał utrzymanie całej warstwie społecznej. Napór fali emigracyjnej ze Wschodu znacząco osłabł. Życie w Cywilizowanym Świecie stało się jeszcze bardziej bezpieczne i spokojne. W świadomości mieszkańców Zachodu zagnieździło się przekonanie, że ich dług wobec ludzkości ogranicza się do tego, żeby się nażreć i (koniecznie!) wysrać. W 2002 r. przeciętnie na jednego mieszkańca przypadało przekazanie ok. 30 kg surowca – znikoma ilość mając na uwadze wydajność drobnoburżuazyjnego bebecha… Ale zaledwie po dwóch latach ta ilość wzrosła do 300 kg, czyli aż dziesięciokrotnie! Wielu polityków zadało sobie pytanie, czy już nie czas, by ograniczyć dostawy. Ale w klauzulach układów międzynarodowych nie był uściślony kontyngent i tym sposobem Zachód wpadł w sidła swojej własnej szczodrości. Transformacja metaboliczna była procesem nieodwracalnym. Nie mogło być mowy o żadnym odwrocie. Głodni, oszukani i rozwścieczeni, ludzie ze Wschodu wdarliby się przez granicę i zburzyliby ich piękny świat. Wzór ocalenia był prosty: gówien, więcej gówien! To znaczyło więcej żywności. Ale dla możliwości zamożnego Zachodu żywność nie stanowiła problemu... ReCeKa ściśle objęły wszystkie grupy społeczne. Wprowadzono powszechny obowiązek ekskrementalny. Taki obrót rzeczy oczywiście coraz mniej podobał się tamtejszym ludziom, ale cóż było robić? Na jedną kartę postawiono ich komfort i wygodę. Napychali się do nieprzytomności i stawali się coraz grubsi. Stopniowo nabierali obrzydzenia do swoich własnych ciał. Po co żyjemy? Jaki to ma sens? Odpowiedź na podobne pytania nasuwała się sama przez się... Dla dużej części inteligencji było to równoznaczne z załamaniem nerwowym – wielu nawet targnęło się na własne życie, by uniknąć fatalnego zrządzenia losu. Inni wręcz przeciwnie, przyjęli to z egzystencjalnym spokojem i uśmiechem. Natomiast szerokie masy w ogóle nie zadawały sobie takich kłopotliwych pytań. Po prostu żywili się regularnie. I gówna płynęły na Wschód. Płynnie i majestatycznie. Wkrótce żółta mdła mgła zapomnienia spowiła masywne wieże średniowiecznych zamków i strzeliste dzwonnice. Pałace i muzea utonęły w kurzu i pajęczynach. Księgarnie przekształciły się w masarnie, a kina i teatry – w bary. Tak na przykład tylko w 2005 r. liczba sklepów spożywczych wzrosła odpowiednio: w Paryżu – o 5869, w Berlinie – o 5700, w Londynie – o 5380, w Mediolanie o 5100 itd. Podobną tendencję nagłego wzrostu notują również bary samoobsługowe kosztem luksusowych restauracji. Z ogólnej liczby 250 703 tytułów, wypuszczonych na rynek w Europie Zachodniej w roku 2006 r. (o 80% mniej w porównaniu z 1998 r.!), ponad dwie trzecie jest poświęconych sztuce kulinarnej. Preferowanym motywem wśród malarzy tej epoki jest martwa natura – z dziczyzną, prosięciem, rybą, owocami itp. Nudne i monotonne stało się życie w Cywilizowanym Świecie. Po ulicach wielkich miast błąkały się bez celu zgorzkniałe ociężałe grubasy z chipsami, lodami i czekoladą w dłoniach. A u podnóża schludnych elewacji reklamy ReCeKa opływały w neonowym świetle... I zaledwie metr od nich gościnnie otwierało podwoje kolejne bistro lub sklepik z owocami morza... Czasami ReCeKa lokowano w samych restauracjach. Czasami na odwrót. Niepostrzeżenie Cywilizowany Świat przekształcił się w gigantyczną maszynę do gówien. W 2010 r. już nikt, na Wschodzie włącznie, nie nazywał tej części świata tym pretensjonalnym określeniem. Chichotali pogardliwie i wskazywali palcem na zachód, skąd niosło się tylko łakome mlaskanie i stłumione bulgotanie spłuczek. Maszyna do gówien pracowała.
Przełożyła z bułgarskiego: Anna Kamila-Sobieszuk
Redakcja: dr Mariola Mostowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz