8.03.2010

STARY CZłOWIEK I MORZE

 

bg

Autor: Georgi Gospodinov

 

Jestem zobowiązany jeszcze na początku tej historii powiedzieć, że morze nie pojawia się w niej wcale, ani ryba o długości osiemnastu stóp. Ponadto nigdy nie przepadałem, kto wie jak bardzo, za Hemingwayem. Nawet nie mogę wyjaśnić dlaczego, ale tę historię pasowałoby, żeby opowiadał on. Pragnę zaznaczyć, że jest ona zupełnie prawdziwa i nawet świeża, choć wszyscy sprzedawcy historii, nawet oszuści-pośrednicy twierdzą to samo o swoim towarze. Zaczynamy.

Był starym człowiekiem, który mieszkał sam w swoim domu, w małym miasteczku i oto już od osiemdziesięciu czterech dni zawziął się, że nie sprzeda tego domu, dopóki żyje. Jego córka, która mieszkała w dużym mieście, znalazła firmę, firma znalazła kupujących, kupujący byli Anglikami, pieniądze były dobre, kręcili się też inni chętni. Dom stał w dobrym miejscu, wysoko, z widokiem na góry i duże przewiewne podwórze. Sam dom jednak powoli zaczął podupadać, potrzebował solidnego remontu, dach do naprawy, niektóre belki do wymiany. Stary człowiek nie miał już sił, żeby samemu go naprawić, ani pieniędzy, żeby wezwać kogoś innego. Nadchodziła jesień i przy pierwszym deszczu w jednym z kątów zaczynała pełznąć wilgoć.

Nie poddam się, mówił sobie stary człowiek. Sprzedam jakieś rzeczy, odłożę gotówkę i trochę go odremontuję. Zawracał burmistrza, który co drugi dzień krążył wokół niego, żeby sprawdzić czy upór starego człowieka się nie złamał. Kilka razy burmistrz przyprowadził nawet samych Anglików, ale stary człowiek nie speszył się i uprzejmie ich odprawił. Obce wojsko przyprowadziłeś, a, Piotrusiu (tak nazywał się burmistrz), ale mnie nie przestraszycie. Powiedz tym ludziom, żeby szukali sobie domu gdzieindziej, tu nie mają czego szukać. Burmistrz powiedział, że ci ludzie dają dobre pieniądze i wypowiedział kwotę, której stary człowiek nigdy w swoim życiu nie widział. Miejsce im się podobało, mówił burmistrz, dom zburzą, zresztą on sam się zawali, a więc bierz pieniądze i idź do swojej córki, dopóki cię chcą. Dom nie jest mój, mówił stary człowiek, mój ojciec go budował, a nie mam już jak go zapytać, odwracał się plecami i przepadał w wysokich trawach pustoszejącego podwórza.

Nie poddam się, powtarzał sobie i dziwił się rozumowaniu Anglików, żeby opuszczać swoje rodzinne domy i „zawłaszczać” obce. Przecież w tym domu mieszkali inni ludzie. Żywych wygonisz, zapłacisz im, żywy człowiek łatwo się myli, ale martwych jak stamtąd wygonisz, co?, dziwił się stary człowiek.

Deszcze stawały się jednak coraz częstsze, wilgoć opanowywała cały kąt i północną ścianę, pieniądze topniały. I wtedy, w osiemdziesiątym piątym dniu stary człowiek postanowił sprzedać, co może, z domowych sprzętów, żeby uratować dom. Znalazł gdzieś duży kawałek kartonu, przywiązał go drutem do drzwiczek i napisał dużymi literami „Sprzedam”, a pod spodem mniejszymi: „telewizor”.

Wrócił do domu i wyłączył telewizor. Trzeba się przyzwyczajać, że go nie ma, pomyślał sobie. Ale nikt nie zechciał kupić telewizora ani następnego dnia, ani dnia kolejnego. Dobrze, powiedział sobie stary człowiek, i rozglądnął się po pokoju, trzeba będzie sprzedać coś jeszcze. Zatrzymał się na stole, dla człowieka samego to zbyteczny luksus. Wziął długopis i dopisał na kartonie „i drewniany stół w dobrym stanie z dwoma krzesłami”.

Wrócił znowu do domu i od tej chwili przestał jeść przy stole. Dał już na niego ogłoszenie, musiał się przyzwyczajać. Siadał na łóżku i jadał, co miał, w pośpiechu na kolanie. Bez stołu też można. Nikt go nie kupił przez następne dni. Ludzie mieli stoły. Wówczas przyszła kolej na łóżko. To było stare, żelazne lóżko z bardzo mocną sprężyną, z wymalowanymi zagłówkami. Stary człowiek powiedział sobie, że każdy chciałby takie łóżko. Wziął długopis i dopisał na kawałku kartonu „i żelazne łóżko z wymalowanym w łabędzie zagłówkami”.

Napisał to i jak wszedł do pokoju, łóżko już nie istniało dla niego, jak stół, dwa krzesła i telewizor. Przyzwyczaję się, powiedział sobie stary człowiek, i bez tego śpię tyle, co wróbelek. Ściągnął siennik na podłogę, zawinął się kożuchem i leżał tak naburmuszony cały wieczór. Nikt nie kupił łóżka z łabędziami.

Dobrze, powiedział stary człowiek, nie chcecie telewizora, nie chcecie stołu, nie chcecie łóżka... To, co chcecie... I postanowił rozstać się z kredensem. Kredens był najcenniejszą rzeczą w tym domu, z masywnego orzechowego drewna, rzeźbiony, prezent od kumów z okazji jego ślubu, w dolnym lewym rogu było napisane „Na pamiątkę, 1937 r.”. Stary człowiek wyciągnął ze środka rzeczy gromadzone przez lata, ręczniki i ubrania ponadgryzane przez mole, talerze i łyżki. Ułożył je w jednym kącie. Na końcu wyciągnął warstwę ubrań – nową koszulę i kamizelkę, przygotowane uprzednio na jego ostatnią podróż, tak robiono w tej okolicy. Wyszedł na zewnątrz, długo wycierał nos w swoją chusteczkę, i tylko trzęsące się ramiona mogły zdradzić, że wyje. Potem wziął długopis i dopisał na kartonie „i orzechowy kredens, przebacz mi Panie”.

Nikt nie zechciał orzechowego kredensu. Kilka dni później stary człowiek zdecydował się na ostatni rozpaczliwy krok. Nie miał innego wyboru, nie miał nic innego, co pozostało do zaoferowania. Wyczyścił starannie piec z popiołu, pociągnął brązem górną płytę i rurę, wziął długopis, wyszedł na zewnątrz i na kurczącym się pustym miejscu na kawałku kartonu napisał „i piec z 2 kubikami drzewa”. Zamyślił się trochę i dopisał na samym dole bardzo niewyraźnie „nic innego nie mam”.

Tak minął jeszcze jeden tydzień. Stary człowiek żywił się na kolanie, siedząc na podłodze, nie włączał telewizora, nie spoglądał na kredens, kładł się wieczorem na ziemi, a rano coraz trudniej mógł rozruszać swoje starcze ciało. Więcej nie zapalił pieca.

W listopadzie kupujących domy zdecydowanie ubyło, Anglicy wrócili do swoich twierdz, a pewnego dnia przechodząc obok domu starego człowieka, burmistrz miałby przeczytać na kawałku kartonu: „Sprzedam telewizor, i drewniany stół w dobrym stanie z dwoma krzesłami, i żelazne łóżko z wymalowanym w łabędzie zagłówkami, i orzechowy kredens, przebacz mi Panie, i piec z 2 kubikami drzewa, nic innego nie mam”.

I bardzo szybko miałby wbiec do środka.

 

Przełożyła z bułgarskiego: Justyna Bancarzewska

Redakcja: dr Mariola Mostowska

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW