24.08.2011

SPOTKANIE Z NIEZNAJOMYM

 

bulg

Kristin Dimitrova

 

Jego twarz była pociągła, zamyślona, ale oczy błyszczały jak u oświetlonego reflektorami leśnego zwierzęcia. Przypuszczalnie były zielone. Albo niebieskie. Nawet żółty pasowałby do nich. Niestety strona ze śmiałkami, którzy dodali do swojego listu także zdjęcie, była czarno-biała. Aby nie wyglądała zupełnie jak rubryka „nekrologi”, redakcja „Morskiego Tanga” obramowała anonse matrymonialne ramką ze stylizowanych serc, których lewe przedsionki były nadmiernie przerośnięte w stosunku do prawych.

Szukam przyjaciółki, do 35 lat, niepijącej, niepalącej, która będzie mnie rozumieć. Poważne zamiary.

R.D.

Następował adres skrzynki pocztowej w Tyrgowiszte.

Krasymira spojrzała przez okno biura i dwa grube koty z podwórza momentalnie podniosły głowy z nadzieją, że jakaś resztka kanapki poleci ku nim. Zamyśliła się i aby myślało jej się lepiej, otworzyła opakowanie herbatniczków. R.D. widocznie był człowiekiem lekko zamkniętym w sobie, ale przyzwoitym. Szukam przyjaciółki brzmiało dobrze, do 35 lat brzmiało źle, zwłaszcza jeśli masz 38 lat i masz zamiar mu odpowiedzieć. Niepalącej, niepijącej – kiepska sprawa, ale wielkie mi cuda – po prostu na początku nie będzie się pić i palić. „Jeśli dla niektórych z nas wciąż jeszcze jest to możliwe”, pomyślała i podrapała się po spoconych plecach długopisem. Mimo wszystko jego oczy były niezwykłe, jakby ktoś przeszczepił mu fosforyzujące soczewki. Fosforyzujące oczy z poważnymi zamiarami.

Z nadzieją, że przynajmniej jeszcze przez 15 minut będzie sama w biurze, Krasymira, żeby napisać odpowiedź, pochyliła się za doniczkami z magnoliami, ustawionymi jak wał ochronny na krawędzi jej biurka.

Witam! Nazywam się Krasymira i pracuję w Akwarium Warneńskim. Jestem ichtiologiem, jednak pomimo tego, że jestem zawodowo spełniona, to czuję się samotna. Początkowo skupiałam się na zrobieniu kariery zawodowej, a później chciałam szukać poważnego związku. Ale teraz mam 34 lata i już nie jestem pewna czy dobrze postąpiłam.

Na tym zdjęciu jestem z psem moich przyjaciół.

Będzie mi miło, jeśli pan do mnie napisze.

Krasymira

W tym momencie weszła Stefana z fatalnym przedziałkiem w kształcie błyskawicy przez środek posiwiałej głowy i już miała dojść do swojego biurka, gdy wykonała nagły manewr zwrotny i stanęła przed Krasymirą.

– Pokaż, co tam piszesz na tym liliowym papierze! – zagrzmiał jej tytoniowy kontralt.

Krasymira szarpnęła kartkę, ale Stefana zdążyła ją złapać, obie wczepiły się w nią i w końcu Krasymira puściła, bo nie chciała jej porwać. Stefana zaczęła czytać, początkowo demonstracyjnym, zwycięskim tonem, dalej z rosnącym zaciekawieniem.

– Hm, Akwarium Warneńskie! Moja droga, jesteśmy koordynatorkami w fundacji pomocy społecznej, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. Jakie akwarium ci chodzi po głowie?

– Wielkie rzeczy, przecież i ty raz przez telefon przedstawiłaś się jako generał Daszew? – zdenerwowała się Krasymira. – Poza tym ja prawie ukończyłam doktorat o populacjach w rzece Kamczii i gdyby nie takie marne pobory, do dziś pracowałabym w Akwarium.

– Żeby im karmić ostroboki – poprawiła ją Stefana.

– A tutaj wypełniam im formularze. Czy to w ogóle jestem ja?

Krasymira wydarła z powrotem swój liliowy list, dodała zdjęcie i wzięła się za przepisywanie adresu. Stefana zawisła nad jej ramieniem, aby kontrolować tę czynność. Po ostatniej literze pokręciła głową i powiedziała „kiepska sprawa”.

- Oh, Stefko, daj ludziom żyć – fuknęła Krasymira, tym razem na krawędzi prawdziwego gniewu.

Stefana przyjęła pozę obywatela, niesprawiedliwie oskarżonego o kradzież. Poszła do swojego biurka, ale znowu nie usiadła, tylko przysunęła swoje krzesło naprzeciwko Krasymiry.

– To znaczy, że odpisujesz jakiemuś typowi, którego nie znasz, co? – zapytała.

– Hm, no co, przecież zanim się z kimś zapoznasz, tak czy inaczej go nie znasz.

Stefana zacisnęła wargi, pokręciła głową i w końcu postanowiła wesprzeć swój sprzeciw także słowami.

– Opowiadasz głupoty.

Twardość, z jaką było wypowiedziane ostatnie stwierdzenie, odjęła co najmniej dwadzieścia stopni z czerwcowego upału. Stefana nabrała powietrza na długie wyjaśnienie.

– Sąsiad mojej kuzynki handlował artykułami spożywczymi i często podróżował służbowo. Ludzie z dzielnicy znali go jako spokojnego i uczynnego człowieka – jeśli komuś brakło cukru wieczorem, leciał do niego i on mu przynosił z piwnicy. Sprzedawał im olej, ser żółty, nawet mięso z kangura po korzystnej cenie, ponieważ był dystrybutorem generalnym na Bułgarię.

Pewnej nocy z jego mieszkania było słychać kobiece krzyki. Wezwano policję. Dzwonili i walili w jego drzwi przynajmniej przez piętnaście minut. W końcu im otworzył. Miał na sobie czyste ubranie, ale na jego włosach była krew. W jego piwnicy znaleźli kobietę, już nieprzytomną, zawieszoną na haku przy suficie i sześć głów, zagrzebanych w ziemi na podłodze – bez ciał.

– A przestań!

– Tak! Ale co jest najbardziej obrzydliwe? On nie był żadnym handlowcem. Pieniądze miał z nieruchomości, a gdy udawał, że wyjeżdża, siedział zamknięty w piwnicy ze swoją kolejną ofiarą. Produkty kupował na giełdzie, aby sąsiedzi myśleli, że ma je pod ręką.

– I mięso z kangura?

Stefana zacisnęła wargi.

– Ha, tak jak i ja jestem kangurem! Na domiar wszystkiego w tamtym czasie chodziłam w gości do mojej kuzynki, jadałyśmy sznycle.

W tym upale słodki zapach magnolii był niczym odgłosy dziecięcego chóru cerkiewnego. Biały płatek potoczył się na biurko i zatrzymał przy czerwonych paznokciach Krasymiry.

– I co to ma wspólnego z moim listem? – zapytała wreszcie.

– Przecież właśnie to staram się ci powiedzieć! On szukał swoich ofiar na czacie w internecie.

– Zaś ja znalazłam swojego R.D. w gazecie – powiedziała Krasymira i zaczęła przygotowywać się do wyjścia.

W tym czasie zadzwonił telefon, Stefana odebrała. Krasymira krzyknęła od drzwi „To są kompletne bzdury”, a Stefana powiedziała:

– Nie, nie, nie, szkołom nie pomagamy, tylko inwalidom i przedszkolom!

Ale to „nie” było bardzo kategoryczne, dobitne i rozprzestrzeniło się poza inwalidów i przedszkola, a jej spojrzenie, wlepione w wychodzącą Krasymirę, nie pozostawiało wątpliwości dla kogo było przeznaczone.

Pierwszym zadaniem Krasymiry było wstąpienie na pocztę i wysłanie listu, żeby nie wygladało, że Stefana wywarła na nią wpływ. Później obejrzała sama jakiś film. Gdy wyszła z sali słońce opuszczało już miasto, ciągnąc za sobą letni upał gdzieś daleko na zachód. Krasymira nieoczekiwanie skręciła do przejścia podziemnego i ruszyła do domu przez ogród morski, czego nie robiła od jedenastej klasy. Usiadła na ławce, otworzyła czekoladę i zapatrzyła się w morze. Morze posuwało się naprzód i odsuwało się jak człowiek, który nie może podjąć decyzji, pomimo swojej znacznej wagi. Pociemniało całkowicie i tylko od czasu do czasu przez jego brudną, pieniącą się powierzchnię przepływał jakiś martwy wodorost, wyrwany ze swego cichego zalewu i zawleczony przez prądy. Potem wszystko się obracało z przewrotem fali i ten sam wodorost już więcej się nie pojawiał. Albo nie można go było rozpoznać.

Jak większość ludzi mieszkających nad morzem, Krasymira rzadko je zauważała. Tego wieczoru jednak uważnie je obserwowała, wyobrażała sobie, że jest to jej wzburzona dusza, i próbowała poczuć przedsmak nadziei i ekscytacji z poznania tajemniczego przystojniaka. Zamiast tego jednak, i pomimo upału, przeszyły ją ciarki. Wydało jej się, że jakaś ciemna ręka nadciąga od strony Tyrgowiszte i chwyta ją za grdykę.

– Kompletne bzdury – powiedziała znów, tym razem sama do siebie i speszyła parę zakochanych, którzy całowali się na sąsiedniej ławce. Po tym jak wieczorne tchnienie fal nie zdołało uspokoić narastających wątpliwości, wstała i ruszyła coraz szybszym krokiem do domu, aby zamoczyć nogi w ciepłej wodzie z solą.

Jednak nad miską przeszyła ją najstraszniejsza myśl. Nie mogła odwołać spotkania. Na kopercie napisała swój adres i dołączyła zdjęcie. Co prawda, sprzed 10 lat, ale całkiem aktualne. To znaczy tamten typ mógł złapać pociąg i za dwie godziny poderżnąć jej gardło, jeśli nie pójdzie najpierw do Akwarium. Musiała napisać nowy list, ale jaki? Że popołudniu przemyślała wszystko i już nie chce się spotkać? Nie, to tylko wzbudziłoby jego podejrzenia.

Wzięła ołówek i podkładkę i, zostawiając mokre ślady stóp na linoleum, wróciła do miski i napisała:

Szanowny Panie R.D.

Pan czy towarzysz – to mnie nie obchodzi. Przypadkowo wszedłem do gabinetu Krasymiry i zobaczyłem Pana adres z gazety, zakreślony w kółko, a ona była pochylona przy doniczkach i coś pisała. Pomyślałem, że pisze do Pana i dlatego uprzedzam – niech Pan sobie nie zawraca nią głowy. Nie chce Pan sobie chyba nawarzyć piwa! Mówię to Panu jak człowiek. Jestem jej kolegą, inżynierem sanitarnym z zawodu, i bardzo dobrze znam moją (naszą) koleżankę Krasi. Ona pali jak smok i oprócz tego widywano ją na mityngach politycznych Bułgarskiej Partii Socjalistycznej.

Krasymira zatrzymała się na moment i starała się przypomnieć sobie na jakiego burmistrza głosowano w Tyrgowiszte ostatnim razem. Zamazała Bułgarskiej Partii Socjalistycznej i napisała Sojuszu Sił Demokratycznych. Zamazała Sojuszu Sił Demokratycznych i napisała:

mityngach politycznych, a także z obcokrajowcami przed hotelem „Morze Czarne”

Zamyśliła się i mściwie dodała:

Razem z jej przyjaciółką Stefaną. Gdyby była towarem godnym uwagi, już dawno wyszłaby za mąż.

Z poważaniem: Iwan Asłandżiew

Ostatnim słowem listu było nazwisko jej szefa z biura. Choć raz niech i on coś dla niej zrobi. Przeczytała list raz jeszcze i postanowiła, że osoba w nim opisana, wzbudziłaby odrazę nawet u seryjnego mordercy. W dodatku ta postać była znacznie bardziej do niej podobna. Z lżejszym sercem, jak pacjent, który wypłakał wszystkie swoje tajemnice lekarzowi, zasnęła, a rano przed pracą wysłała list.

Pierwszą rzeczą, którą zauważyła w biurze, było, że gazeta z adresem R.D. leżała na biurku Stefany. Ona przepisywała protokoły na komputerze z prędkością maszyny tkackiej i z kącików jej ust dymił pet. Kiedy zobaczyła, że Krasymira wchodzi, wykonała kilka szerokich ruchów w niewiadomym celu, dzięki którym udało jej się przykryć gazetę protokołami.

– Ej, co robi moja gazeta z mordercami na twoim biurku?

– E, co, co, zaczytałam się i odkryłam tam kilka interesujących rzeczy – odpowiedziała Stefana, nie przestając drukować.

– Nie są czasem z Tyrgowiszte?

– A idź z tym twoim typem z Tyrgowiszte. Nienawidzę facetów z jasnymi oczami.

Krasymira zabrała swoją gazetę i podejrzliwie obrzuciła spojrzeniem koleżankę, która wyglądała na zawaloną robotą. Usiadła przy biurku i głębokie rozgoryczenie ścisnęło ją za serce. Została zdradzona. W czasie popołudniowej przerwy pobiegła na pocztę i napisała:

Miły R.D.

W miejscu pracy mam wrogów. Dziś, gdy przyszłam do pracy, zobaczyłam, że gazeta z twoim adresem zniknęła. Całą noc marzyłam o tym, jak spotykamy się nad brzegiem morza i opowiadamy sobie nawzajem historie naszego życia, aż do zachodu słońca. Jednak teraz obawiam się, że coś lub ktoś próbuje stanąć między nami. Na korytarzu minęłam się z Iwanem Asłandżiewem, takim bydlakiem, który nigdy nie ocenia kobiety na podstawie intelektu, a patrzy jedynie na jej piękno fizyczne. Zaśmiał mi się w twarz i powiedział: „Ktoś zdaje się coś kombinuje, ale zobaczymy jak mu to wyjdzie.”

Boję się. Boje się o nasze stosunki zanim jeszcze się zaczęły.

Czekam z niecierpliwością na Twoją odpowiedź!!!

Twoja: Krasymira

Zakleiła kopertę i wysłała list. Stefana była przeklętą suką. Nigdy nie działała wprost. Starała się omotać człowieka słowami i później zabrać co potrzebowała. Ale błąd został naprawiony. Całe popołudnie Krasymira głośno nuciła „Delilah”, a Stefana rzucała na nią stroskane spojrzenia. Na koniec dnia pracy zapięła marynarkę i powiedziała:

– Posłuchaj, nie żebym musiała, ale chcę, żebyś wiedziała, że ja też skreśliłam liścik miłosny.

– Stefana! Jak mogłaś?!

Twarz Krasymiry poczerwieniała i ona nie mogła wydobyć z siebie już więcej słów.

– Że co? Gazeta jest ogólnie dostępna. Czasem jesteś niesamowicie małostkowa.

Poczekała w drzwiach, aż Krasymira wyjdzie i zamknęła biuro. Krasymira nie pożegnała się i trzasnęła drzwiami wyjściowymi.

Obejrzała jeszcze jeden film i wróciła do biura. Na piętrze nie było żywego ducha. Korytarz jakby wydychał powietrze zużyte w ciągu dnia przez skrzela teczek nagromadzonych przy ścianach. Otworzyła swoim kluczem i siadła przed komputerem koleżanki. Pokój tonął w cieniach, ale z powodu zamkniętego okna utrzymywał jeszcze zapach ostrych perfum Stefany i lekkiego zastałego potu. Ponieważ większość jej plików była kodowana, otworzyła nowy i napisała:

Mój Miły

Proszę Cię, wyślij swoją odpowiedź do mnie na adres mojej przyjaciółki Krasymiry, ponieważ wczoraj mój mąż zaczął węszyć w moich rzeczach i może stać się podejrzliwy.

Całuję Cię w czubek noska: Stefana.

Ostatnią frazę, skierowaną do szefa, Krasymira słyszała osobiście z ust koleżanki, kiedy wręczała mu wspólny prezent z okazji urodzin. Stefana z grubym głosem, szefowi z grubym nosem. Takich słów się nie zapomina.

Wysłała list, wróciła do domu, a że miała wrażenie, że nie powiedziała wszystkiego, skreśliła też list w swoim imieniu.

Następnego dnia Krasymira cały ranek nie wykrztusiła ani słowa, mimo że Stefana wielokrotnie ją zaczepiała. W końcu powiedziała: „I cóż takiego, ja też napisałam do człowieka, którego nie znam, ale mówiąc szczerze, jak zobaczyłam ciebie, nabrałam odwagi.”

– Nabrałaś odwagi, a? I co sobie powiedziałaś? Ona, Krasymira i tak jest gruba, on w każdej sytuacji wybierze mój chudy tyłek.

Stefana rzuciła zaskoczone spojrzenie znad teczek.

– Co? Ja nie pisałam do twojego! Przecież ci powiedziałam, że nienawidzę facetów z jasnymi oczami. Jak mogłaś pomyśleć o mnie coś takiego!

Sytuacja wymagała nowego listu.

Miły R.D.

Moja koleżanka poprosiła swojego przyjaciela, aby pisał do niej na mój adres, ale pomyliła się i zaadresowała list do…

Co za głupota? Jakim cudem ta koleżanka zaadresuje swój list do R.D.? Krasymira zdała sobie sprawę, że nawet jeśli uda jej się wyjaśnić zamianę adresów, coś w rodzaju oskarżenia o stręczycielstwo zawiśnie nad nią. Wzięła nową kartkę i napisała:

Drogi R.D.

Pisze do Pana znów Asłandżiew. Tamtego dnia starałem się uprzedzić Pana o czymś, o czym Pan nie wie jak daleko zaszło. Ale dzisiaj zrozumiałem, że ja też nie wiedziałem jak daleko zaszły sprawy. Stefana, przyjaciółka wspomnianej Krasymiry, jest w rzeczywistości moją prawowitą żoną. Chciałbym Panu napisać „towarzyszką życia”, ale, niestety, przy naszych stosunkach to jest już niemożliwe. Od dawna podejrzewam ją, że kombinuje coś za moimi plecami, no nie mogę zrozumieć co. To znaczy ona zakreśliła w kółko Pana adres, a nie Krasymira. Wczoraj ją przycisnąłem i do wszystkiego się przyznała. Później jednak wybiegła na zewnątrz i teraz na pewno jest u swojej przyjaciółki, bo z tą posiniaczoną twarzą nigdzie indziej nie śmiałaby pójść. Niech Pan posłucha, ostrzegam Pana bardzo wyraźnie.

TRZYMAJ SIĘ Z DALEKA OD STEFANY!

Bo może nawet polać się krew.

A później napisała inny list, na liliowym papierze.

Drogi R.D.

Wciąż jeszcze nieznany, a już tak bliski. Jest u mnie moja przyjaciółka. Jest zrozpaczona. Jej mąż, ten potwór, podbił jej oko. Parę dni temu pisała do swojego przyjaciela z dzieciństwa – adwokata, o oczekiwanej sprawie rozwodowej, ale jej mąż coś podejrzewał, zaczął przeszukiwać cały dom i ona się przestraszyła. Nie udało się jej powiedzieć mu, że szukała adwokata, aby rozwiązać ich absurdalne małżeństwo. Milczała, w czasie gdy on przewracał jej rzeczy osobiste, a na koniec dostała okropny policzek. Ten właśnie policzek będzie go kosztował mieszkanie, zapamiętaj moje słowa!

Teraz Stefana mieszka u mnie. Dziwne jest jednak, że do tej pory nie dostała odpowiedzi od swojego adwokata. Oni od dziecka razem dorastali, on by jej nie zawiódł. Obydwoje są tak słodcy – cały czas „miły to”, „miły tamto” – od małego tak się do siebie zwracają. Nie, on by jej nie zawiódł. Przypuszczam, że jej list zaginął. Właściwie, to mi zginęła koperta z Twoim adresem, i już nie wiem co mam myśleć. Eee, jeśli list Stefany wylądował u Ciebie, nie martwię się, źle by się stało, gdyby mój list do Ciebie wylądował u adwokata. Przecież mówimy sobie o sprawach intymnych.

Całuję Cię, Moja Miłości:

Krasi

Był piątek i Asłandżiew zniknął jeszcze w południe. Stefana, która uznawała, że nie należy pracować potajemnie za plecami przełożonych, spakowała się około pół godziny po nim. Krasymira dopisała list, rozgrzebała długopisem ziemię pod wiecznie spragnionymi magnoliami, zamknęła biuro i udała się na pocztę. Uciskały ją skronie, a pod sercem, jak kula przeznaczona na głowę bałwana, narastał kłąb nerwów. Kiedy wrzucała list w szczelinę skrzynki, w jej świadomości układały się słowa kolejnego listu, jeszcze bardziej zatrważającego od poprzedniego.

Usiadła w pobliskiej cukierni, żeby się zrelaksować, i zamówiła tort śmietankowy. Jakiś mężczyzna z sąsiedniego stolika spoglądał na nią zza gazety, ale Krasymira nie była w nastroju, żeby zajmować się głupotami. Tort z uśmierzającym kremem topił się w jej ustach, ale gdy wpadał do żołądka, jakaś zgubna reakcja chemiczna przekształcała go w śnieg, który dołączał do kłębu pod jej sercem. Sprawy komplikowały się, tak, rozwijały się bardzo źle. Zostawiła niedojedzony tort, wróciła do domu i napisała:

Mój Drogi

Już nie wiem co sobie o mnie myślisz, ale moje życie już nie jest takie samo. Od kilku dni żyję w piekle, które sprawia, że tracę nadzieję, że któregoś dnia wszystko będzie dobrze. Los wmieszał mnie w okoliczności, które mnie nie dotyczą, i teraz pozostaje mi tylko czekać na przerażające rozwiązanie. Stefana jest u mnie, płacze całymi dniami, a ja dodaję jej odwagi, aby nadal walczyła o życie. Ale ona jest pewna, że już nie dużo jej pozostało. Jej mąż trzyma siekierę w piwnicy, już nieraz jej groził. A o rozwodzie nie pozwala pisnąć ani słowa. Dzwonił już kilka razy. Chce, aby ona wróciła do domu. Ale jak? Jak po wszystkim, co zdarzyło się między nimi? „Prędzej umrę”, tak mi powiedziała Stefana. A on: „Wybieraj, wrócisz sama, czy mam przyjść po ciebie?”.

Asłandżiew jest byłym wojskowym. Może zachował sobie też pistolet, nie wiem. Wiem tylko, że będę bronić swojej przyjaciółki jak tylko potrafię.

Twoja – teraz i na zawsze:

Krasi

Rzuciła się na łóżko i rozpłakała. Tak też zasnęła, nie zmywając piątkowego makijażu.

Następnego dnia Krasymira najpierw pobiegła wysłać list, który przenocował przy niej w łóżku. Był jeszcze wilgotny od łez i wymięty przez jej ciało. Później wróciła do domu, zaciągnęła grube zasłony, zrobiła sobie kawę i pozostała w ciemności. Słońce przeszkadzało jej w rozmyślaniu. Skłaniało ją do marzeń o beztroskim lecie turystów, którzy podskakiwali na plaży w kąpielówkach, podrzucali nadmuchiwane piłki i żyli w czternastodniowym nierealnym świecie. Otworzyła czekoladę, wyciągnęła białą kartkę i napisała:

Miłości Moja

Pisane nam było, aby nasza miłość była skazana na niepowodzenie od samego początku. Która kukułka zakukała mi dokładnie teraz, gdy jestem najbliżej szczęścia, że ono jest najdalej!

Asłandżiew już raz próbował wejść do mojego domu. W nocy słyszałam, że drzwi zaskrzypiały, to on próbował wyważyć je ramieniem. Wstałam cicho i powiedziałam mu, żeby sobie poszedł. A on jak zaczął walić! Razem ze Stefaną przesunęłyśmy szafkę na buty, żeby podeprzeć drzwi od wewnątrz, a one trzeszczały czy to od uderzeń młota, czy to pałki? A może przyszedł nawet z siekierą! Zadzwoniłam na policję, ale zanim przyjechali on odszedł z nowymi groźbami. Co zrobimy, nie wiem.

Mój drogi, jeśli było mi pisane teraz umrzeć, chcę tylko, żebyś wiedział, jakim światłem byłeś dla mnie w ciemne noce, w które ze strachem czekałam, aż nadejdzie dzień. Chciałabym tylko, żebyś wiedział, że zawsze Cię kochałam.

Życzę Ci szczęścia i nie zapominaj o mnie!

Twoja: Krasi.

Niedzielę Krasymira spędziła przy zaciągniętych zasłonach, a w poniedziałek znalazła siły, by pójść od pracy dopiero popołudniu. Miała podpuchnięta twarz.

Stefana była zaszokowana.

Biedulko, co się z tobą dzieje? Asłandżiew szukał cię wszędzie! Powiedziałam mu, że jesteś na monitoringu w przedszkolach. Ojej, ale się urządziłaś. Pochlap się trochę zimną wodą.

Proszę Cię, Stefko, zostaw mnie w spokoju – powiedziała i utonęła za magnoliami.

Wieczorem w następny piątek, dokładnie kiedy Krasymira przygotowywała się do wyjścia, ktoś zadzwonił do drzwi. „Ideeeeeę!”, wykrzyknęła ze spinką do włosów między zębami i otworzyła. Na progu stał posiwiały, szpakowaty, mężczyzna wyglądający na strapionego. Rozejrzał się podejrzliwie i półszeptem zapytał:

Wszystko w porządku?

Co ma być w porządku?

Wszystko – powtórzył.

Pan przypadkiem od wodomierza?

Człowiek, w dopasowanej szarej marynarce w ten upał, wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego.

Szukam Krasymiry – powiedział. – Jestem Radusz Dinkow.

Ja jestem Krasymira – odpowiedziała zanim jeszcze zdążyła skłamać. I stopniowo zaczęła zdawać sobie sprawę, kto stoi na jej progu.

Krasymiro, czy wszystko w porządku? Chciałem przyjść wcześniej, ale najpierw poszedłem do Akwarium. Tam twoi koledzy mnie kłamali, mówili, że już dawno zrezygnowałaś z pracy. Jasne, nie znają mnie i cię kryją. Ja od razu się zorientowałem, że nie potrafią kłamać. Czy mogę wejść? – zapytał i znów się rozejrzał, zapewne, aby się obronić się na czas, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Krasymira cofnęła się tylko do połowy korytarza. Nieznajomy miał małe blisko osadzone oczy i zaczesał się na bok w celu zakamuflowania lekko łysiejącego ciemienia.

Ty zupełnie nie jesteś podobny do tego na zdjęciu – powiedziała Krasymira.

Eee, ono nie jest moje – zaśmiał się. – Wyobrażasz sobie, gdyby w Targowiszte zobaczyli moje zdjęcie wydrukowane w „Morskim Tangu”, ale żarty by sobie stroili…

A czyje to zdjęcie?

To Peter O’Toole w młodości, jak sądzę. Skąd mam wiedzieć, wyciąłem je z jakiegoś czasopisma. Ale o czym my mówimy, wygląd zewnętrzny nie ma znaczenia, ważniejsze jest jakim jesteś wewnątrz. A jak mam wstawić zdjęcie mojego wnętrza, co? Roentgenowską kliszę mam wkleić? I tak, znaleźliśmy się… powiedział R.D. i zrobił małą pauzę, żeby przyjrzeć się mocnej budowie ciała Krasymiry dokładniej. Wyglądało na to, że on też jest trochę zaskoczony, ale był gotowy znieść ten cios.

Krasymira odpowiedziała posępnie na jego spojrzenie. On mimo wszystko był przystojny, wysoki.

Wiesz co, Radusz, myślę, że znam cię dobrze. Ale ja jestem już nowym człowiekiem. Znalazłam siły by wypełznąć z przepaści. Przełamałam kryzys. I teraz myślę, ze między nami wszystko skończone.

Co? – powiedział Radusz i spróbował usiąść na szafce na buty. Krasymira odgadła jego zamiar i chwyciła go obiema rękami pod pachy, aby go zawrócić do drzwi. Wiem, zapewne przychodzę późno, ale… Zanim listy doszły… A my oboje…

Nie, nie ma mowy – powiedziała Krasymira i wypchnęła go z drzwiami na zewnątrz. Już była spóźniona na spotkanie. Stefana miała na nią czekać w cukierni na ulicy Morze Czarne. Zaczęła kręcić z nowym facetem i miały sobie dużo do powiedzenia.

Przełożyl z bułgarskiego: Mateusz Mika

Redakcja: dr Mariola Mostowska

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW