Ola Stoyanova
Znam tę kobietę. Ta kobieta przychodzi tu codziennie. Znam jej zwyczaje. Sposób, w jaki wyjmuje pieniądze z kieszeni. Sposób, w jaki odlicza monety albo w jaki układa sobie w torebce. Nerwowy pośpiech, żeby nie opóźniać kolejki. Przestępowanie z nogi na nogę. Szelest torby. Drżenie palców. Zwyczaj, by nie wpatrywać się w twarze ludzi, i mówić do nich, jakby dzieliła ich szyba. Może wystawa. Dlatego wypowiada słowa jasno i wyraźnie, kiedy w ogóle mówi. W większości przypadków woli jednoznaczne gesty – branie chleba, wysypywanie garści monet do talerzyka i na tym koniec. Najlepiej jednak znam to patrzenie na witryny zanim przyjdzie jej kolejka. Wafle, ceny, ser żółty, butelki oleju i coca-coli, papierosy, cukierki, lizaki, herbatniki i znowu wafle, znowu ceny i wszystko od początku dopóki jej nie przerwę.
– Co Pani sobie życzy?
Sposób, w jaki spojrzenie trudno odrywa się od witryny. Tak trudno wychodzi się z tej kupki wafli, papierosów, ze świeżego mleka i majonezu, z butelek oleju i coca-coli, z ciepłego chleba i rogalików.
Niektórzy ludzie po prostu wpadają na krótko.
Reagują natychmiast. Jakby bez przerwy powtarzali sobie – dwa chleby, mydło i paczkę papierosów. Nigdy nie zapominają po co przyszli. Nie przyglądają się, nie gubią w zbędnych rzeczach. Widok tych rzeczy ich nie rozprasza. Nigdy nie zapominają po co przyszli. Nigdy nie gubią się w pejzażach. Nigdy nie przyjmują niczego więcej, nigdy nie biorą niczego więcej.
– Co Pani sobie życzy?
A, tak…
To jest moment zakłopotania. Wahanie, które, jakby trwało zbyt długo.
Ona ciężko podnosi wzrok. Potem waha się sekundę-dwie i wyjmuje z kieszeni kurtki garść kartek, garść monet, garść cukierków na przykład, i jeszcze garść tych niezbędnych do życia rzeczy, które każdy nosi ze sobą. W ostatniej chwili ze strachem szuka okularów.
– Tu gdzieś powinny być okulary…
Już od kilku lat nie są na miejscu. Sprawdza w jednej kieszeni, sprawdza w drugiej. W ostatnich miesiącach już ich nawet nie szuka. Od razu podaje kartkę.
– Córka zapisała tu…
Tak, córka napisała: „Dwa chleby i paczkę zwykłych herbatników”.
– Dwa chleby i paczkę zwykłych herbatników – mówię.
– Dwa chleby i paczkę zwykłych herbatników – mówi ona.
Zwykle zwracam kartkę.
Potem uważnie szuka pieniędzy w kieszeni i krępuje się, że wstrzymuje ludzi. Niektórzy ludzie zawsze się krępują. Innym ludziom zupełnie to zwisa. Cały kurs psychologii.
Później staje z boku i uważnie przygląda się jak liczę pieniądze. Na pewno obawia się czy się gdzieś nie pomyliła i że zawołałem za nią – hej, jeszcze pięćdziesiąt stotinek, jeszcze dwadzieścia stotinek, jeszcze dziesięć stotinek. Czasami nie mam cierpliwości liczyć pieniędzy, chwytam talerzyk i wsypuję go prosto do szuflady. Ona trudno odrywa spojrzenie. Ciężko jej odejść od razu. Być może przyjmuje to za znak, że rozmowa się skończyła. Koniec.
– Następny. Co Pan sobie życzy?
Czasami na kartce pisze: chleb i wafel z rachatłukum, chleb i jogurt, chleb i dwie czekolady. Różne takie rzeczy. W przybliżeniu.
Ona każdego dnia się rozprasza. Każdego dnia przychodzi, każdego dnia podaje mi kartkę – przyzwyczaiłyśmy się do tego. Nie ma rozmów – jak zdrowie, jaka pogoda, jak tam dzieci, jak wnuki, nie ma takich rzeczy.
Długo szuka pieniędzy. Potem uważnie je liczy. Wsypuję je prosto do szuflady. Rytuał się kończy. Ani jednego zbędnego gestu. Ani jednego zbędnego słowa. Jakby rzeczywiście oddziela nas szyba. Dlatego gesty muszą być jasne. Nie próbujemy przerwać milczenia, mimo, że trwa to od lat. Udaję, że nie zwracam na nią specjalnej uwagi, tyle ludzi wokół, ona nie jest jakaś specjalna.
Najpierw wpatruje się w sterty wafli i sera, sterty chleba i oliwek, nie odrywa wzroku od nich, nie daje po sobie poznać, że mnie zauważyła, po prostu patrzy przede mnie.
– Co Pani sobie życzy?
Zmieszanie. Być może pytanie jest tak nagłe. Kieszeń. Kupki kartek, monety, wszystkie niezbędne do życia rzeczy. Potem podaje mi kartkę, zgiętą na cztery – „Mamo, wyjeżdżamy. Taka dłużej nie da się żyć”. Kropka. Potem spojrzenie w stronę skrzynek z chlebem, jakby nic się nie stało, jakby było tam napisane coś innego. Jakby jej córka i tym razem napisała kartkę bardzo uważnie, żeby czegoś nie zapomniała. Zgięła ją na cztery i potem będzie czekać, żeby zobaczyć czy kupione zostało dokładnie to, co trzeba. Kropka. Kobieta patrzy na wafle, słoiki z grochem, lutenicą[1], marmoladą.
– Dwa chleby i paczkę papierosów – mówię.
– Dwa chleby i paczkę papierosów – zgadza się.
Jakby właśnie to było napisane.
Waham się chwilę nad kartką. „Mamo, wyjeżdżamy. Tak dłużej nie da się żyć”. Może nigdy się nie wyjaśni co dokładnie się wydarzyło. Po prostu nie będzie miał kto ją zapytać czy kupiła wszystko.
Podaję kartkę. W większości przypadków dokładnie to robię.
Ona uważnie liczy stotinki. Ona, oczywiście, jest zobowiązana liczyć je uważnie, nawet, jeśli ja wsypię je potem prosto do szuflady. Szelest torby. Drżenie palców. Bierze chleb, papierosy, czeka i patrzy czy przeliczę monety i wychodzi.
Potem – co… Potem:
– Następny, proszę…
Przełożyła: Marta Paprocka
Marta Paprocka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz