8.03.2010

O SMAKU NAZW

 

bg

Autor: Georgi Gospodinov

Ta historia kręci się wokół tego, jak istotne są rzeczy, których nie znamy i o ile istotniejsze od nich są ich nazwy. W tym sensie dla mnie „Rosa Bella” i „Boeuf Stroganoff” są tak ważne, jak dla innych ważna jest „kaczka w pomarańczach” (i jak brzmi – zaokrąglona, z wieloma szerokimi samogłoskami) albo „kiełbaski po norwesku”, albo „cykoria po flamandzku”, albo w końcu „słodko-kwaśna kandyzowana ryba tan-su-ju” ze szczyptą imbiru i dużą ilością sosu sojowego.

W tamtych czasach, wiele lat temu (pięć lub sześć) zacząłem pracować dla czasopisma „Rosa Bella”. Istniało takie czasopismo, którego wyszły jedynie dwa luksusowe numery. Wydał je monopol cukierniczy o tej samej nazwie. O monopolu tym szybko zrobiło się głośno, obracał dużymi pieniędzmi, ale tak samo szybko o nim ucichło. Dzisiaj już nikt nie pamięta o nim i jego tortach. Widocznie wysiłki mojego przyjaciela kierującego strategią reklamową „Rosa Bella”, jak i moje wysiłki, jako jego przyjaciela i pomocnika, były daremne. Mimo wszystko nazwa „Rosa Bella” (mam cichą nadzieję, że przynajmniej ona wyda się komuś znajoma) niosła w sobie coś z początku wieku, pewną lekką i słodką secesję. Takie były nasze marzenia o reklamie, tak też został wykonany plakat reklamowy u najdroższego wówczas fotografika, nie pamiętam jak się nazywał. Pewna koleżanka z Uniwersytetu, z filologii polskiej (co polskie, to polskie, mawiał mój przyjaciel), była twarzą, a raczej ciałem naszej reklamy.

Prace zaczynały się obiecująco i słodkie życie rysowało się przed nami. Dyskutowaliśmy, jak sama nazwa „Rosa Bella” (wymawia się przeciągle, z lekkim południowo-wschodnim akcentem) tchnie sentymentem i słodyczą. Słodka bajka nowej Szecherezady. Jak jej cukiernie staną się klubami nostalgii… Orient nie prowadzi pubów, tutaj kawiarnia i cukiernia są dla ciebie pubem, to one są pępkiem Orientu, dodawałem.

Zagłębiłem się w literaturze o reklamie, przeglądnąłem Segel’a i „nie mówcie mojej mamie, że pracuję w reklamie, ona myśli, że jestem pianistą w burdelu”. Musiałem dać hasło reklamowe o „Rosa Bella”. Siedzieliśmy w „Jałcie” z moim przyjacielem, on zamówił dwa kawałki „Rosa Bella”, a ja męczyłem się nad hasłem, nie dotykając tortu, najpierw praca, aż w końcu podałem mu kartkę z czterema propozycjami.

Mój przyjaciel przeczytał je powoli, zrobił niezbędną przerwę, zapalił papierosa (z gestem) i odparł: „To jest to!”

Wybrane hasło głosiło „Ciastka nasze, to namiętności wasze”. I wówczas stało się ono bardzo głośne. Śmiem powiedzieć, że nawet przyczyniło się do odkurzenia pięknego wyrazu „ciastka”, w tamtym jego przedwojennym blasku. I właśnie tam, w „Jałcie”, spróbowałem po raz pierwszy ciastka „Rosa Bella”. Kompletne rozczarowanie! Wymyśliłem je uprzednio, udekorowałem i polukrowałem. Zanim je spróbowałem, tworzyłem jego gęstą śmietanę, ubite na pianę białka i pozostałe składniki. A teraz okazało się przeciętne i mdłe. Nazwa była o wiele bardziej smaczna.

I tylko ona pozostała po dawnej „Rosa Bella”.

Ale w tym czasie, gdy szperałem wokół czasopisma, pochłaniając obficie wszelkie książki kulinarne, natknąłem się na inną magiczną nazwę: „Boeuf Stroganoff” (gdzieniegdzie napisane „Boeuv Stroganoff”, które właściwie podobało mi się bardziej). Wymawiałem ją powoli, z twardością na ostatnich sylabach.

Czym mógł być specjał o takiej nazwie! I jak łączył to, co francuskie z wieku XIX-ego, jak święty tradycji literackiej Saint Boeuf, i to, co rosyjskie z tego samego wieku! Kim był ów Stroganff, a być może Stroganov…

Lubiłem „Boeuf Stroganoff”, tak jak lubimy Wyspy Kanapkowe, nie będąc tam, nie próbując ich, tak jak mój dziadek tęskni za Bosforem, nie wiedząc dlaczego itd. Wymawiałem tę nazwę tak, jak wymawiałem „koń Przewalskiego” (miałem go na znaczku, rosyjska seria). Cały koń był w nazwie, wszystko tam było – żyły, mięśnie, gładka sierść, zdrowy zad, inochóda…

Nazwałem „Boeuf Stroganoff” mężczyznę w jednym wierszu, żonatego mężczyznę, który zwykle jest „karafką-octownikiem na końcu stołu” lub „kratką na obrusie”, ale podczas świąt, przed gośćmi jest „Boeuf Stroganoff”!

Oto jak brzmi „Boeuf Stroganoff”: surowy i uroczysty, imponujący i wspaniały. Powściągliwy poszukiwacz przygód. Francuski mużik*. Szarmancki Rosjanin. Niedawno znalazłem przepis: wołowina, margaryna, 1 łyżka mąki, 8 dkg kwaśnej śmietany, przecier pomidorowy, ziemniaki, główka cebuli, pieprz, pietruszka i koperek. Czytałem, jak cienkie paseczki polędwicy obtacza się w soli i pieprzu i podsmaża się na rozgrzanym tłuszczu, jak potem zalewa się sosem śmietanowym, dodaje się przecier pomidorowy i drobno pokrojoną zasmażoną w maśle cebulę itd. Przepis bezlitośnie rozbijał francusko-rosyjski związek i popychał sprawy w kierunku befsztyka, wołowiny z ziemniakami, mówiąc trywialnie.

Co chciała powiedzieć historia? Że wszystkiemu winne jest mieszanie się języków? Czy dane jest nam wiedzieć, który język jest językiem befsztyka i który jego nazwy, kiedy wymawiamy i kiedy zamawiamy.

* z ros. chłop

Przełożyła z bułgarskiego: Agnieszka Łukaszczuk

Redakcja: dr Mariola Mostowska

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW