Palmi Ranchev
Byłem pewny, że kiedy wszedłem do przedziału, nie było nikogo. Potem też pozostałem sam, zasłuchany w dźwięki jadącego pociągu. Patrzyłem przez okno na pole i rzadko rosnące drzewa wzdłuż linii kolejowej. Nie zauważyłem, kiedy wszedł ten mężczyzna. Miał dość dużą głowę i wąskie ramiona. Podobny był do leśniczego w swoim zielonkawym garniturze z okrągłymi klapami. Napotkał mój wzrok i nieoczekiwanie się przedstawił: Lajosz Jakiś tam. Był tłumaczem węgierskiego.
- Od dawna czekam na to spotkanie – rzekłem szybko. – Nie wiem, czy Pan mi uwierzy. Ale tak jest.
- Zdaje się, że nie będziemy się nudzić – zauważył tłumacz. – Czy jest Pan pewny, że właśnie na mnie Pan czeka?
- Przecież jest Pan tłumaczem węgierskiego?
- To zawsze była moja praca.
- W takim razie to Pan.
- Czy ma jakieś znaczenie, że pociągiem nie podróżowałem ponad dwadzieścia lat? I w przedziale znalazłem się prawie przypadkiem.
- To sprawia, że jestem jeszcze bardziej pewny, że nasze spotkanie jest przeznaczeniem.
- Sytuacja, przyznaję, stała się zagadkowa.
Chciałem mu wyjaśnić, jak ważne było dla mnie, że właśnie przypadkowo znalazłem się w jednym przedziale z tłumaczem węgierskiego. Czekałem na to spotkanie tak wiele czasu. I równocześnie byłem zaskoczony. Musiałem tylko przypomnieć sobie cel mojej podróży. Wysłali mnie, żebym podpisał jakieś faktury dla firmy, w której pracowałem od pół roku. Nie wiedziałem, dlaczego wybrali właśnie mnie. Byłoby bardziej naturalnie, gdyby mnie uprzedzili o zwolnieniu. Tego nie tylko oczekiwałem, ale nawet pragnąłem. Miałem nadzieję, że wtedy znajdę siły, żeby coś zmienić. Ale widocznie moja wegetacja
w biurze miała potrwać jeszcze niewiadomo ile czasu. Przyznaję, że wyruszyłem z wielką niechęcią.
Teraz wszystko szybko się zmieniało. Mój Bóg znowu się wmieszał.
- Przypadki, okazuje się, wzajemnie się dopełniają – kontynuowałem zakłopotany. – Związane z Panem. I inne, z których powodu jestem w przedziale.
- Wygląda na to, że jest Pan jeszcze daleko od sedna – dorzucił ze śmiechem tłumacz. – Od prawdziwej przyczyny, z powodu której oznajmił Pan, że mnie oczekiwał. Mam nadzieję, że szybko ją usłyszę.
- Poznałem ją przed kilkoma laty... Nazywa się Anika...
- Rozumiem, piękna Węgierka.
- Wtedy zrozumiałem, że życie czasami jest łatwe i beztroskie. Wszystko między nami układało się jak w dziecięcym puzllu. Nigdy więcej nie odniosłem podobnego wrażenia.
- Nie trudno mi Pana zrozumieć.
Nie byłem pewny, czy ze mnie nie drwi. Lajosz Jakiś tam – Petrow lub Iwanow, nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, prawdopodobnie już uczestniczył ze znużeniem w narzuconej mu rozmowie. Zacząłem z daleka i wygląda na to, że moje wyjaśnienia trwały zbyt długo. Uśmiech na jego twarzy, zdaje się, był tylko uprzedzeniem, żeby go zostawić w spokoju. Ale przyznaję, że byłem zbyt podniecony spotkaniem. Ledwie się powstrzymałem, żeby go nie zasypać nowymi wyjaśnieniami, które prawdopodobnie pozostałyby dla niego tak samo niejasne. Nigdy by nie zrozumiał, jak trudno jest spotkać przypadkiem tłumacza węgierskiego. Były mi potrzebne ponad cztery lata. Wątpię czy zrozumie i to, dlaczego nawet nie pomyślałem o pójściu do jakiejś agencji tłumaczeń. Przez cały czas czekałem na odpowiedni przypadek. Oczekiwanie przekształciło się w najważniejsze zajęcie. Byłem pewny, że jeśli dowiem się od przypadkowo spotkanego człowieka znaczenia nieznanych węgierskich słów, przeniknę w znacznie bardziej złożony ich sens. Dotyczyło to czegoś ważnego w życiu. I dlatego biernie, bo uważałem, że tak musi być, oczekiwałem na to spotkanie. Sytuacja wykluczała szukanie agencji tłumaczeń. Bardziej pasowały do niej odosobnienie i koncentracji ducha, z jaką powtarzałem sobie dwa węgierskie słowa. Od dawna nie były to tylko słowa. I z pewnością miały zupełnie inny sens i znaczenie. Przez cały ten czas były naładowane niezwykłą czułością i najszczerszym pragnieniem.
Znowu przypomniałem sobie, jak po raz ostatni wyszedłem pospacerować aleją wzdłuż Balatonu. Odwracałem się, żeby zobaczyć, czy jeszcze widać nazwę hotelu. Światła neonów były już trudne do rozróżnienia, kiedy postanowiłem wrócić z powrotem. Wtedy zauważyłem, że z bocznej alei idą w moim kierunku dwie dziewczyny. W szerokich jedwabnych sukienkach w duże kwiaty, jakie wtedy były modne. Pękały ze śmiechu. Kiedy na nie patrzyłem, też się zaśmiałem, zarażony ich wesołością. I uśmiechnięty poczekałem, aż się przybliżą. Nie zdziwiłem się, kiedy jedna z dziewczyn odezwała się po niemiecku. Nie zrozumiałem co do mnie powiedziała, a i uważam, że nie miało to szczególnego znaczenia. Pewnie była to jakaś zaczepka.
- Wolę rozmawiać w swoim języku ojczystym – odpowiedziałem po angielsku – Ale wątpię, że zna Pani bułgarski.
- I Pan pewnie nie zna węgierskiego?
- A zatem mówmy dalej po angielsku.
- Okay.
- Czy chcecie Panie, abyśmy się zapoznali?
- To jest nasze szczególne pragnienie. Postanowiłyśmy, że się zapoznamy z pierwszym napotkanym. Z daleka poznałyśmy, że nie jest Pan Węgrem.
- Zapewne dlatego, że nie mam wąsów?
- Wszystko wskazywało na to, że nie jest Pan tutejszy.
Muszę uściślić, że po angielsku rozmawiała ze mną dalej druga dziewczyna. Ale już wtedy nie mogłem oderwać oczu od Aniki. Miała długie i ciężkie włosy, prawie do pasa. Jej gęste brwi zbiegały się, a gdy się zaśmiała, jej spojrzenie stawało się magnetyczne. Dalej spacerowaliśmy razem. Nastąpiła wymiana nic nie znaczących, niekiedy nawet banalnych zwrotów, wyrażających wzajemną chęć przyjemnego spędzenia czasu. Z pewnością zna je każdy, kto rozmawiał z nieznajomymi dziewczynami, które wciąż się śmieją. Rozmawialiśmy o wszystkim, co stosunkowo łatwo udawało się nam przetłumaczyć na angielski.
Usiedliśmy na ławce w pobliżu wody – ja między dwoma dziewczynami. Nie sposób było nie dotykać ich sukienek. Z wyciągniętymi do przodu nogami patrzyliśmy na mętne i szare niebo. Przypominało jezioro. Nawet w niektórych miejscach zlewało się z nim. Wkrótce, wraz ze zbliżającym się wieczorem, zaczął wiać dość silny wiatr. Przenieśliśmy się do pobliskiego lokalu. Zamówiliśmy kawę ze śmietanką. Dla siebie dodałem palinkę. Podawali ją w nieprzezroczystych kieliszkach wielkości naparstka. Wypiłem czereśniową rakiję duszkiem, nabrałem powietrza. Dziewczyna, która zagadnęła mnie po niemiecku, była przed dziesięcioma laty u nas nad morzem. Teraz próbowała przypomnieć sobie nazwę kampingu.
- Arapia, Koral, Atliman – wyliczyłem i wzruszyłem ramionami. – Innych nie pamiętam. Nie chcę pamiętać.
- I tak nie udaje mi się przypomnieć.
- Nie ma znaczenia. Łatwiej mówić mi o Balatonie i Siófoku. I o was, oczywiście.
- To z jej powodu – stwierdziła dziewczyna i wskazała z podstępną miną Anikę. – To z jej powodu tak Pan mówi. Ona jest prawdziwą przyczyną.
- Również z jej powodu – zgodziłem się.
Wkrótce przeprosiła, że zostawi nas samych. Miała pilne spotkanie. Poprosiła kelnera, żeby zamówił jej taksówkę. Pomachała nam zanim wyszła z kawiarni. I już prawie żałowałem, że zostaliśmy sami. Dopóki była ona, rozmowa toczyła się dość swobodnie. Byłem pewny, że po jakimś czasie Anika też sobie pójdzie. Przyjąłbym to za zupełnie naturalne. Wdzięczny przypadkowi, że spotkał mnie z dwoma wesołymi dziewczynami. I że mnie zostawił przez pewien czas sam na sam z ładniejszą.
Wkrótce znowu spacerowaliśmy aleją wzdłuż jeziora. Było prawie ciemno. Równocześnie zapaliły się lampy skryte w pobliskich krzewach. Światło było przygaszone. Wręcz intymne. Uzupełniało światełka pojawiających się to tu, to tam gwiazd. Trzymałem Anikę za rękę i myślałem
o przypadkowości. Tak ułożyła zdarzenia, żebyśmy spotkaliśmy się ostatniego wieczoru. Następnego ranka wyjeżdżałem. Przypadkowość, czy raczej Bóg Przypadkowości, który wtedy był dla mnie prawdziwym bogiem. Wierzyłem w niego. Byłem gotowy pokłonić mu się nisko, zwrócić się do niego z najgorętszymi modlitwami, ale nie oczekiwałem, że będzie zbyt hojny. Bez oporu przyjąłbym jego kaprysy. Wprost nie mogłem uwierzyć, że jeszcze jesteśmy razem, kiedy między krzewami i dwoma wysokimi drzewami z przodu, zobaczyłem światła hotelu. Nawet kiedy byliśmy w foyer. Klucz od pokoju miałem w kieszeni. I przeszliśmy daleko od recepcji. Przez cały czas Anika uśmiechała się ledwie zauważalnie. Spoglądała na mnie z ukosa swoimi ciemnymi oczami, z ufnością położyła dłoń na mojej ręce. Objąłem ją w pasie i koniuszki moich palców opuściły się po wcięciu, od którego kręciło mi się w głowie. Potem weszliśmy na piętro. Przez cały czas miałem wrażenie, że poruszmy się z ponaddźwiękową prędkością.
Tutaj, chyba, pominę pewne istotne szczegóły. Po prostu dlatego, że zbyt szybko się zlewały, przekształcały się w gorący i wilgotny potok, który był równocześnie początkiem i końcem wszystkiego ważnego w moim życiu. Nie pamiętam ile razy umierałem i dochodziłem do siebie w ciągu tej niekończącej się i jednocześnie krótkiej nocy. Na końcu nad naszymi westchnieniami i ciężkimi oddechami, nad spuchniętymi od pocałunków ustami, i nad naszymi splecionymi ciałami dźwięczały dwa węgierskie słowa. Była w nich czułość i pragnienie, których nigdy nie mogłem do końca zrozumieć. Nie wiedziałem co dokładnie znaczą. I równocześnie wiedziałem o nich więcej, niż znaczyły na pierwszy rzut oka.
Z czasem moje uczucia do Aniki i do wszystkiego, co zdarzyło się wtedy, stopniowo zlały się z prawie religijnym uwielbieniem Boga Przypadkowości. Byłem przekonany, że tylko dzięki niemu wszystko zdarzyło się z taką łatwością. I poukładało się tak doskonale. W potrzebie zwracałem się do niego z modlitwą dwoma nieznanymi węgierskimi słowami. Były najczystszą i najdoskonalszą mantrą, która pomagała mi w trudnych chwilach. I teraz, kiedy patrzyłem na Lajosza Jakiegoś tam, byłem gotów znowu je wypowiedzieć.
- Poproszę Pana o pomoc. Chciałbym, żeby przetłumaczył mi Pan dwa ważne dla mnie słowa. Z tego powodu tak się ucieszyłem z naszego spotkania.
- Słucham Pana!
- Nagyon fáj.
- Bardzo mnie boli.
- Jest Pan pewny?
- Czego niby jestem pewny?
Spojrzałem przez okno w przedziale – było już ciemno i widać było tylko uciekające do tyłu jedno za drugim światła. Wkrótce światła znikły. Ciemność za oknem stała się znacznie gęstsza. Próbowałem zrozumieć, co się zdarzyło. Bóg Przypadkowości znowu się wmieszał. Pozbawiwszy mnie modlitwy, którą w ciągu wielu lat zaświadczałem mu o swoim oddaniu, teraz beztrosko się zabawiał. Wręcz wprost pogrywał ze mną. I jeżeli w tej chwili jeszcze nie odwrócił wzroku, z pewnością oskarża mnie o brak poczucia humoru.
Przełożyły z bułgarskiego: Ewa Lendzion, Dorota Nagadowska
Redakcja: dr Mariola Mostowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz