Wychowawca krzyknął, że od dawna powinni byli zgasić lampę, sam ją zgasił, uprzedził ich, by nie zamykali drzwi i oddalił się korytarzem. Nasko przesunął się do ściany, gdzie czuł się pewniej i zasłuchał się w zapadłą ciszę. Upuścił nóż i otwartą dłonią szukał go pod pościelą wokół siebie. Zaczepił go palcami, chwycił drewnianą rączkę i przymknął oczy. Prawie natychmiast otworzył je szeroko. Wydało mu się, że słyszy podejrzany szum. I znów wszystko ucichło. Dzieci na dwóch sąsiednich łóżkach równomiernie oddychały. Ale on, mimo że oczy same mu się zamykały, musiał być czujny. Zerwał się, dosłownie podskoczył i usiadł na łóżku, podparł się na jednej ręce, kiedy Głowa warknął mu w twarz. Cały poczerwieniał, jakby go polali wrzącą wodą i zaczął drżeć. Niepostrzeżenie zapadł w sen i tamten znów go zaskoczył. Gorączkowo zaczął szukać wolną ręką noża za plecami. Tutaj gdzieś powinien być. W końcu uspokojony ścisnął rączkę.
– Dawaj, przecież znasz swoje ćwiczenie – wyszeptał Głowa całkiem blisko jego twarzy i zachichotał. – Usiądź wygodniej. A może zapomniałeś, co robiłeś wczoraj i przedwczoraj.
– Spadaj! – powiedział Nasko.
Przysunął się kilkoma ruchami ściśle do ściany. Ciepło w jego piersiach, znane z poprzednich wieczorów, powoli się rozeszło, zgięło się na końcu jak rozgrzany wosk i prawie od razu pociekło.
– Spadaj! – powtórzył i oczy napełniły mu się łzami. – Ostrzegam cię!
– Czekaj, czekaj! – wyszeptał Głowa, oparł kolano na sprężynie i wszedł na łóżko, ukląkł i pochylił się nad nim. – Przecież znasz naszą grę.
– To nie jest moja gra.
– Jest nasza!
– Nie, jest tylko twoja.
Głowa prawie natychmiast chwycił go dwoma rękami, jak co wieczór, za uszy. Nie ściskał ich zbyt mocno. Po prostu trzymał je w dłoniach. Wstał pochylony nad nim i spróbował go podnieść. Sprężyna łóżka rozhuśtała się pod jego nogami i ugięła się głęboko, prawie do podłogi, pod jego ciężarem. Zwolnił swój chwyt, złapał go wygodniej i cofnął się. Przyciągnął go, zszedł z łóżka, by było mu stabilnie pod nogami, i nie puszczając go, znów spróbował go podnieść.
– I nie piszcz – uprzedził go. – Bo wtedy, przecież wiesz, zrobisz mi loda.
Czuł jak jego uszy wydłużają się i razem z bólem zaraz oderwą się od głowy. Przez prawie dwa tygodnie każdego wieczoru robił jedno i to samo. Po kilku nieudanych próbach w końcu miałby go unieść w górę. Jeżeli wytrzymał bez krzyku, zgodnie z umową, zostawiał go z powrotem i odchodził. Chichotał nosowo przez szerokie nozdrza.
Był trzy lata starszy, znacznie cięższy i silniejszy. W pensjonacie było dwóch-trzech, którzy mogli mu się oprzeć. Ale z nimi Głowa był w przyjacielskich stosunkach. Nie przeszkadzali sobie, a nawet, jak zaszła potrzeba, pomagali sobie. Nasko nikogo nie mógł poprosić o pomoc. Wszyscy wiedzieli, że co dwa-trzy miesiące tamten upatrywał sobie któregoś z młodych i stopniowo łamał jego opór. Teraz przytrzymał go dłużej w górze, zapytał „Jak tam?” i gwałtownym bocznym ruchem puścił go, aby spadł bokiem na łóżko.
– Znów nie pisnąłeś – zaznaczył Głowa. – Ale tym razem reguły się zmienią.
– Nic się nie zmienia! – wyszeptał Nasko, próbując ukryć, że się rozpłakał. – Nawet nie jęknąłem.
– Więcej nie chce mi się czekać – rzekł beztrosko Głowa i siadł obok niego. – Co z tego, że nie jęknąłeś? Przecież i tak kiedyś jękniesz.
Jego głos stał się całkiem przyjazny. W jego intonacji była prośba i zaproszenie, aby się pogodził. Nasko nawet zauważył, że się do niego uśmiecha. Już nie był potworem, którego oczekiwał co wieczór, a chłopcem takim jak on. Poczuł jego rękę na swoim ramieniu. I ciepło znów zaczęło wypełniać mu piersi.
– Płaczesz?
– Nie.
– Popłacz sobie.
– Kurwa! – wyszeptał Nasko. – Nienawidzę cię.
– Ja cię kocham.
Głowa ukląkł, uważając by nie stracić równowagi, położył się na boku i przytulił się ściśle do niego. Nasko czuł już jego silne udo oparte o swoje, kiedy ręka zatoczyła mały łuk. Głowa wrzasnął z niespodziewanego bólu i szybko przekręcił się na bok. Nasko dopadł go i znów wbił mu nóż w ciało. Dźgnąłby go jeszcze raz, ale tamten zsunął się na podłogę i wył z dołu. Nasko kopnął pościel i wstał. Dziś położył się w ubraniu. Nawet nie zdjął adidasów.
Poczekał, by zobaczyć, co Głowa zrobi. Ale on dalej skomlał, przekręcił się i zniknął pod łóżkiem. Nasko przeszedł przez boczny blat, skoczył i wyszedł na korytarz. Szedł szybko oglądając się. Istniało małe prawdopodobieństwo, że Głowa, pomimo ran, podąża za nim. Jeszcze się nie pojawił. Nasko wkrótce zbiegł po schodach na dolne piętro. Łatwo wyciągnął trzy rozchwiane gwoździe z okienka, o którym wychowawcy myśleli, że jest zabite, i wyskoczył na zewnątrz.
Przecinał podwórze szkoły nie myśląc. Szedł środkiem i jednocześnie obserwował się z piętra, na którym mieszkał. Nie interesowało go miejsce, dokąd szedł, ani nawet kierunek. Zatrzymał się na środku i podniósł głowę ku niebu. Było głębokie i dalekie – jak dno – usiane jasnymi gwiazdami.
Był jedynym chłopcem z pensjonatu, który w tym czasie mógł na nie patrzeć, ile tylko zapragnął. Ot tak, będzie stał, wlepiwszy wzrok w górę i nikt mu nie będzie przeszkadzał. Przypomniał sobie, że po tym jak dźgnął Głowę dwa razy, był gotów dźgać go dalej. Nie chciał być aż tak zły. I równocześnie odczuwał zadowolenie.
Szybko dotarł do całodobowej kawiarni. Zaglądnął tylko i obejrzał puste stoliki. Natasza zobaczyła go pierwsza.
– Znowu uciekłeś?
Wszedł, uśmiechnął się i w odpowiedzi wzruszył ramionami.
– Czego się napijesz?
– Coli – odpowiedział szybko i dodał: – Pół coli.
– Chcesz, żebyśmy się nią podzielili jak ostatnim razem, czy tak?
Natasza wstała z miejsca, otworzyła małą butelkę coca-coli, wyciągnęła rękę, wzięła dwie szklanki z baru i usiadła z powrotem przy stoliku w rogu. Stamtąd było widać całe pomieszczenie i w ten sposób mogła kontrolować, kto wchodzi. Przesunęła w jego stronę jedną szklankę i nalała po równo.
– Chcesz, żebyśmy się uczyli matematyki? – zapytała i zbliżyła swoją szeroką białą twarz do jego. – Czy czegoś innego?
– Nie chcę!
– Chyba pamiętasz jak się umówiliśmy? – kontynuowała, prawie nie zwracając na niego uwagi. – Zawsze, kiedy tu jesteś, będziemy się uczyć jakiegoś przedmiotu. Nie chcę, żebyś był jak te pozostałe tępaki.
Oboje siedzieli blisko siebie i popijali ze szklanek. W butelce zostało jeszcze na dnie trochę coli.
– Wlej sobie resztę – powiedziała. – Mi tyle wystarczy.
– To ty sobie nalej.
– Ja poszukam kartki, to porozwiązujemy zadania.
– Nie chcę teraz. Powiedziałem ci!
Znowu wstała, sięgnęła do baru, wyrwała jedna ręką parę kartek
z czystego bloczku rachunków, wcisnęła go w róg dłonią i usiadła bliżej niego. Poczuł jej okrągłe ramię, potem biodra, które były jak ogromny zdeformowany chleb. Jej włosy pachniały przyjemnie. Nie był pewny dokładnie czym. Zrobiło mu się ciepło i poczuł jak to ciepło w jego piersiach rozchodzi się, potem się zgina, rozpływa się. Wtedy jego oczy znów napełniły się łzami.
– Tamten jeszcze cię prześladuje?
– Co cię to obchodzi?
– Dobra, nie będę cię pytać – powiedziała służbowo. – Rozwiążmy przynajmniej kilka zadań.
Pochyliła się nad nim. Czuł ją ściśle przy sobie. Zrobiło mu się jeszcze cieplej, rozluźnił się i łzy pociekły mu po policzkach.
Natasza przestała pisać i zasłuchała się nie patrząc na niego.
– Płaczesz? – spytała.
– Ale tak, żeby nie było słychać – powiedział ze złością Nasko. – Żadnego dźwięku. Ani och, ani ach.
– Czy coś się stało?
– Przecież ci powiedziałem, że nie chcę się uczyć – prawie wykrzyknął. – Powiedziałem ci, czy nie?
Zaczęła mrugać, zaskoczona jego nieoczekiwaną reakcją. Nie zdążyła zauważyć, że Nasko wyjął nóż z kieszeni. Ściskał go w dłoni. Przeczuwał jej zaskoczenie, kiedy go ujrzy. Już myślał powiedzieć: Zobacz, co mam w ręce! I wszystko obrócić w żart. I wtedy się wykręcił, ramię opadło mu w dół i o mało nie zakrzyczał z bólu. Naprężył mięśnie, twarz wykrzywiła się z napięcia, ale jego opór nie był wystarczająco silny. Już zobaczył nad sobą właściciela kawiarni, który nie przestawał wykręcać mu ręki. W końcu wyciągnął nóż z jego rozluźnionych palców.
– Mówiłem ci, żebyś nie przygarniała tego zwierzęcia!
– To dziecko.
– To, dlaczego trzyma nóż? – zapytał i podniósł nóż nad głowę, a drugą ręką wykręcił mu ucho. – Wynocha stąd!
Nasko wyszedł przed kawiarnię powstrzymując się od chęci roztarcia sobie ucha dłonią. Postał tak i wkrótce zupełnie zapomniał, że kiedyś go bolało. Znowu poczuł, jak ciepło zaczyna wypełniać mu piersi. Tym razem jego oczy pozostały suche. Spojrzał w górę na bezwiednie porozrzucane po niebie gwiazdy. Zrobił kilka kroków, odwrócił się i zapatrzył się w świetlną reklamę kawiarni. „A” – był spalone i prawie nie było go widać. Próbował porównać wrażenie, jakie odnosił przy bliskości Głowy i bliskości Nataszy. Były podobne. W obu przypadkach odczuwał ciepło, miękł i chciało mu się płakać. Ale teraz był już pewny, że są zupełnie różne.
Przełożyła z bułgarskiego: Katarzyna Korzeniowska
Redakcja: dr Mariola Mostowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz