Nie wiadomo
dlaczego najpierw opowiedział historię o
Barbarze. Być może obecność kamiennego słonia lub fontanna na pocztówce
albo może siła historii i uczucia skłoniły go by ją wybrał. Dlatego, że Koko
tak naprawdę wysłał mu pocztówkę, by przypomnieć o Barbarze.
Był ciepły
lipcowy wieczór, oboje siedzieli na swoich miejscach pod dębem, starzec po raz
któryś nabijał swoją fajkę i patrzył na czerwieniejący horyzont. Paweł
rozciągnął się na twardej ziemi, uśmiechnięty i zamyślony i zaczął
najprawdopodobniej tak:
„ Pewnego
wieczoru oboje z Koko (to imię mu wymyśliłem, ponieważ polskie imiona łamią
język) włóczyliśmy się ulicami i zastanawialiśmy się dokąd idziemy. Ten Koko to taki typ, który nigdy nie
wie czego chce, co robi i dokąd zmierza.
W gruncie rzeczy to w nim jest najpiękniejsze. Jest z tych , którzy zabijają
się, żeby być jednocześnie wszędzie, a są nigdzie. Kiedy jest sam, to jest
podobny do nagiego, nieszczęsnego jajka. Gdy tylko znajduje się w towarzystwie,
może się z niego wykluć absolutnie
wszystko, komar lub słoń. Umiera, biedak, dla publiczności, gdyż musi na kimś
zrobić wrażenie. Ganialiśmy tak aż do godziny dwunastej i wypiliśmy tylko po
jednym piwie, kiedy Koko zdecydował, że musimy wpaść do pewnego naszego
przyjaciela na drugim końcu miasta. Ruszyliśmy pieszo i aby było krócej
poszliśmy przez park, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem Barbarę…”
Szli wzdłuż
ogrodzenia basenu i gapili się w nocnym półmroku na fontanny. Woda kusząco
spływała po rzeźbach. Koko bez przerwy mówił:
„Ciekawie, cały
dzień chcę mi się spać, ale gdy tylko zapadnie zmierzch, budzę się do życia.
Ciemność działa na mnie ożywiająco. .. Patrz! Patrz!- krzyknął do Pawła i wskazał
na jedną z rzeźb fontanny. Kobieta wzniosła ręce ku niebu, po jej ramionach spływał
strumień wody – To nie sztuczne! To naturalizm!”
„Nie
naturalizm!- niespodziewanie odpowiedziała sama rzeźba o czystym kobiecym głosie,
tak że oboje wybałuszyli oczy stojąc naprzeciwko w mroku.
„ A co to
jest?”- zapytał Paweł, który pierwszy przyszedł do siebie.
„Przyjemność!”-
odpowiedziała rzeźba.
„Idiotyzm!”-krzyknął
rozdrażniony Koko, który nie znosił innych ekstrawagancji oprócz swoich. Pozerzy
zniszczą świat! Zakład, że stoi tutaj i czeka na jakiegoś idiotę!”
„Zgadliście-
powiedziała rzeźba.- Tak długo na was czekałam!”
Paweł
przeskoczył poręcz i poczłapał przez basen, rzeźba nawet się nie ruszyła. Była
zupełnie młodą dziewczyną o naprawdę wspaniałej figurze, wyraźnie zarysowaną
pod mokrą oblepiającą sukienką.
„Tak! –
powiedział Paweł.- Ale Pani nie jest w
kompozycji!”
„Brakuje mi
partnera”- odpowiedziała.
Paweł podszedł
do niej.
„Co Pani chce
abyśmy przedstawili?”
„Siebie!-
odpowiedziała.- Wy i ja, ja i wy!”
Paweł się
zawahał na chwilę, później pochylił się i wyprostował się na rękach nogami do
góry.
Po drugiej
stronie poręczy Koko zaczął rżeć ze śmiechu i zbierać tłum:
„Obywatele i
obywatelki- krzyczał on głosem straganiarza,- zapraszamy do oglądania czaszki
Aleksandra Macedońskiego w wieku dwudziestu lat, trzydziestu lat, czterdziestu
lat i sześćdziesięciu lat. Czaszkę Aleksandra Macedońskiego w wieku
pięćdziesięciu lat zgubiliśmy w drodze z
Wiednia do Budapesztu.
Ludzie się
tłoczyli i śmieli, rzeźba nagle kichnęła i powiedziała:
„Będzie głupio,
jak po wszystkim złapiemy zapalenie płuc!”
Oboje wymknęli
się poza poręcz przemoczeni do suchej nitki. Koko kategorycznie oznajmił, że
nie ma ochoty iść razem z mokrymi idiotami i się gdzieś podział, tak jak
wszyscy się gdzieś zapodziewają, kiedy czują się zbędni.
Kiedy wyszli na
światło pod pierwszą latarnią, Paweł zobaczył piękną dziewczynę o brązowych
włosach, zuchwałej twarzy i roześmianych oczach. Ona z ciekawością wpatrywała się w niego.
„Ty rzeczywiście
jesteś przemoczony- powiedziała doń radośnie,- ja tak bardzo pragnęłam aby ktoś
się przemoczył dla mnie!”
„Ktoś mógł by i
utopić się dla Ciebie!- odpowiedział Paweł, tak jak przyjął za naturalne
zwracanie się na „ty”. –Skąd Ci przyszło do głowy stać w wodzie?”
„Fontannie
czegoś brakowało, fontanna potrzebowała żywego ciała!”- zadeklarowała.
„A może to żywe
ciało potrzebowało fontanny?”- roześmiał się Paweł.
„Ty o niczym nie
wiesz- powiedziała łagodnie.- Chciałam przeżyć godzinę jako rzeźba. Nie taka
rzeźba, która wie, że jest tylko rzeźbą; chciałam poczuć to stanie w jednym
miejscu na wieki…”- mówiła szybko, podniesionym tonem, który nie tolerował
sprzeciwu. Widocznie była pełna uprzedzeń do wszystkiego i wszystkich.
W pewnym
momencie powiedziała:
„Chodźmy do domu się wysuszyć”- i pociągnęła
Pawła ulicami.
Bez przerwy mu
opowiadała jakimś dźwięcznym, upojnym głosem, a on słuchał jedynie jego melodię, nie doszukując się sensu w słowach.
Aż nagle ona wstała przed nim, wpatrzyła się w twarz wesołym spojrzeniem:
„Powiedz, co
sobie pomyślałeś? Że coś mi jest, tak? Czyż nie tak pomyślałeś?...Dlaczego i ty nie chcesz mnie zrozumieć?”
„Rozumiem Cię
bardzo dobrze - odpowiedział Paweł, wpatrując się jej w oczy.- Zachciało Ci się
wleźć do fontanny - wlazłaś. Wielkie rzeczy. Możesz zechcieć wspiąć się na
dzwonnice „Świętego Piotra” i dosiąść krzyża. I ty się wespniesz. Dlaczego
nie?”
„I ty pójdziesz
ze mną?”
„Pójdę -
odpowiedział. Kto opuści takie widowisko!”
Roześmiała się
szczęśliwie i wydała mu się jeszcze piękniejsza.
Kiedy opowiadał,
Paweł z przyzwyczajenia zwracał się do swojego sąsiada jak do swojego słuchacza.
Twarz starca Jordo nie była widoczna w ciemności. On wciąż milczał i palił
swoją fajkę. Ani razu nie przerwał historii Pawła. Młody geolog pomyślał, że
ten w ogóle go nie słucha.
Jak to każdy gawędziarz, którego poniosła
fantazja, Paweł kontynuował.
Barbara.
Trafił do
śmiesznego pokoju na poddaszu zapchanego kominami w
niezliczonych niszach o oświetleniu z nieba. Wszystkie ściany, podłoga,
sufit były wymazane kolorowymi rysunkami
wykonanymi olejem i akwarelą, wszędzie taczały się szkice. Obrazy były tak
chaotyczne, jak gdyby powstałe z
uciekającej, zdyszanej wyobraźni i jednocześnie dziecinnie proste i naiwne.
Paweł przyjął je tak, jakby przyjął dziwaczne kolory i formy minerałów.
Zerknął w stronę
tarasu, skąd można było zobaczyć całe miasto. Barbara powiedziała mu:
„Chcesz abyśmy
pochodzili po dachach miasta? Chodziłeś kiedykolwiek po dachach! To rozkosz!”
Dopóki schło
jego ubranie, Paweł musiał stać owinięty w prześcieradło, a Barbara zajęła się
przygotowaniem kawy. Mówiła bez przerwy, wymawiając dźwięki w sposób trochę
jakby urojony, szokujący, które albo coś oznaczały,
albo nie.
„Podobają Ci się
moje rysunki? Chcesz bym Cię narysowała? Jesteś czymś ciemnobrązowym z odrobiną
niebieskiego, ale owalnym, bezgranicznie owalnym!”
Później nagle
pokazała mu całą stertę rękopisów, które były porozrzucane pod stołem i
kontynuowała:
„Wiesz, że ja
piszę… piszę powieści, poematy…
wszystko. Tak naprawdę nie wiem dokładnie co piszę, wiem jedynie, że fajnie
jest pisać… chcesz bym Ci coś przeczytała…?”
I przeczytała mu
kilka wierszy, które Paweł zapamiętał i powtórzył starcowi Jordowi:
„Ktoś
idzie po schodach-
czy
nie do mnie?
Ktoś
zbliża się do drzwi-
czy nie do mnie?
Ktoś
skrycie oddycha-
czy
nie do mnie?
Ktoś
otwiera zamek-
czy
nie do mnie?
Ktoś
pcha drzwi-
i
wchodzi… tylko ja.”
Trudno mi jest
ocenić wrażenie, jakie to wszystko wywarło na Pawle. Zwykle w takich wypadkach
ludzie próbują odsiać rzeczy, oddzielić to, co można przyjąć od tego, czego
przyjąć nie można. Myślę, że Paweł przyjął to wszystko jako nieodłączną
mieszankę życia i gry.
„Ty pewnie nie
uwierzysz, że miałam swojego słonia!”- powiedziała.
„Słonia?”-
powtórzył on bez zdziwienia.
„Tak-
powiedziała. - Prawdziwego ogromnego słonia, siedziałam na jego ciemieniu całkowicie
naga i powoli spacerowaliśmy miastem.
Możesz sobie wyobrazić jak wszyscy się gapili? Ponieważ cały sęk tkwi w tym, że
masz słonia!”
Obróciła się i
popatrzyła się na niego z niesamowitym uśmiechem. Jej twarz była tak urzekająco
piękna a spojrzenie niewymownie czyste.
Zanim wypili
kawę ona zaplotła mu długi warkocz wymysłów, snów i rzeczywistości. Paweł
słuchał jej z przyjemnością i mówił sobie, że gdyby fantazja miała ciało, to
byłoby to ciało Barbary.
Kilkakrotnie
popatrzyła się na niego trzeźwo i wprost, aby sprawdzić jego stan. I zamyśliła
się niczym dziecko, któremu opowiadali śmieszne historie.
Co raz bardziej
mu się podobała. Była w pewien sposób naturalnie nienaturalna. Wszystko w niej
go pociągało.
Szczyt
wszystkiego nastąpił kiedy zaproponowała mu aby się owinęli w białe prześcieradła
i poszli tej nocy po dachach miasta. Z zachwytem powstał ze swojego miejsca.
„Nie odchodź!”-
powiedziała do niego.
„Nawet nie
miałem tego na myśli!”- odpowiedział.
„Niemniej jednak
pomyślałeś sobie, że mam nie równo pod sufitem, co nie?”
„A kto ma równo
pod sufitem!”- odpowiedział i objął ją.
Obwinęła rękoma
jego szyje i pocałowała go. Paweł widział tylko niewyraźne plamki jej źrenic,
powiększone i bliskie, odczuwał parujące ciepło jej oddechu, przyspieszonego i
niespokojnego, silne dreszcze młodego ciała, które niepowstrzymanie domagało
się swojego.
Nad Warszawą
rozsnuwał się świt.
Już wiedział, że
od tej nocy śmieszna mansarda z postrzelanymi rysunkami będzie jego.
Barbara była
najbardziej uroczą fantastką, którą spotkał w tych latach. To, co on od
początku przyjął za manieryzm i dziecięce uprzedzenie, było najbardziej
naturalnym i szczerym stanem. Tak niewinnie i pięknie mieszała rzeczywistość z
własnymi wymysłami, że wszystko stawało się o wiele bardziej bogate i ciekawe.
Widocznie nie docierało do niej wiele rzeczy z codzienności i dostarczała ich sobie ze swojej fantazji. To
wszystko brało się z silnego instynktu żyć bardziej różnorodnie i namiętnie.
On na tyle się
do niej przyzwyczaił, że potem spotkania i rozmowy z innymi wydawały mu się
monotonnie uciążliwe i nudne. Za każdym razem, kiedy ona gdzieś wychodziła, z
nią się przytrafiała jakaś historia, zawsze dziwaczna, niewiarygodna. Często
opowiadała o tym samym w przeróżnych wersjach i w ogóle się nie krępowała,
kiedy ją przyłapywano na sprzecznościach.
„O, wiesz co
dziś widziałam!- zaczynała.- Nie, nawet nie możesz sobie wyobrazić…”
Paweł uwielbiał
ją słuchać , obserwować dziecięcą grę na jej twarzy, która przeżywała każde
słowo, i tą chwilę, kiedy jej śmiech łączył prawdę i nieprawdę, aby przemienić
fantazję w rzeczywistość i rzeczywistość
w fantazję. Paweł rozkoszował się jej zachwytem, jej nagłym smutkiem bez
powodu, jej lekkomyślną odwagą i fatalistycznym strachem.
Wychodzili każdy
wieczór razem. Mieli swój lokal i swój dancing. I swój taniec. Tańczyła
wspaniale, trochę chłopięco, bardzo energicznie, poruszając się zdecydowanie.
Właściciel lokalu mawiał, że piękniejsza para nie pojawiała się na jego
dancingu.
Bywało Barbara
nagle trzeźwiała, jej twarz zastygała w najbardziej poważnych przemyśleniach,
tak jakby ktoś przed chwilą oddał los świata w jej ręce. I ona bardzo
zmartwiona, przepełniona poczuciem odpowiedzialności brała się za porządkowanie
światowego bałaganu. To były najbardziej paradoksalne bajki, które Paweł
kiedykolwiek słyszał:
„Oh, wszystko
będzie wspanialsze, kiedy każdy człowiek wyrzeknie się siebie i się roztopi dla
innych. Tak. Osobowość dała ludziom już wszystko co mogła dać. Osobowość
zrobiła swoje. Nikt nie potrzebuje osobowości. Osobowość przeszkadza. Dlatego
osobowość należy uśmiercić i człowiek wtopi się w masę, we wszystkich ludzi.
Jak się wtopi w innych? Bardzo łatwo, kiedy im się zaoferuje, aby zamienili się
w ich rzecz, tak! Człowiek musi żyć dla innych.
I kilka sekund
później następowało zaskakujące pytanie:
„Ale gdzie są inni?”
Traktował
wszystkie jej bajki jak swobodną grę kolorów. Jej słowa nie miały logicznego
sensu, miały jedynie barwy.
A ona
niezmartwiona kontynuowała:
„Czy wiesz, że
człowiek rodzi się podzielony na dwie połówki. To, co my widzimy, jest znaną
nam połówką. A inną, nieznaną, to nikt jej nie zna. Ale dwie połówki szukają
siebie nawzajem przez całe życie, tak jak każde pytanie szuka swojej
odpowiedzi. ..”
„A kiedy się
odnajdą?”- zapytał Paweł, aby cokolwiek powiedzieć.
„Umierają-
natychmiast odpowiedziała.- Wiesz, że każda odpowiedź niesie śmierć pytaniu…
ale tutaj nie jest istotne odnalezienie, istotne jest szukanie… czegoś Ci
brakuje i ty tego szukasz…”
„Hm- powiedział
w tym miejscu opowieści Pawła starzec Jordo.- Dwie połówki! Bzdury!
„Barbara mówiła
tak.”
„Owca jest tym, czym
jest. Znaczy i człowiek jest tym, kim jest. Nie ma różnych połówek, niema
ćwiartek”- powiedział z naciskiem Jordo.
Paweł kontynuował
opowieść o swojej miłości do Barbary.
Myślę, że on nie
ukrył nic przed starcem Jordo i zwierzył mu się z tych chwil, które są esencją
świętej intymności jakiejkolwiek miłości. Młody geolog był daleki od
prostackich skrupułów, które zazwyczaj towarzyszą tego typu męskim opowieściom
o kobietach.
„Jeśli by
Barbara była tutaj - rzekł starcowi - ona przemieniła by wzgórze Dżendem w
Warszawę.”
Starzec
natychmiast zaprzeczył:
„Nikt nie może
przemienić Dżendemu!”
Paweł zamilkł na
chwilę po to, aby zapalić kolejnego papierosa. W przedłużającym się milczeniu
wyczuł, że starzec czeka na ciąg dalszy jego opowieści z ciekawością. Wtedy on
specjalnie zatrzymał się na dłużej, dopóki starzec nie powiedział:
„A potem?”
Paweł zadowolony
kontynuował.
Jej
wyobraźnia nie pozostawiała światu nic do roboty, zabierając u niego całą
przyjemność. Pewnego razu, gdy oglądała jego badania wykopaliskowe zadała mu
pytanie:
„Wyobraź
sobie, że znajdziesz ogromną złotą żyłę. Tysiące ton złota. Co byś zrobił?”
I
zanim usłyszała odpowiedź, dodała:
„Zobowiązała
bym wszystkich aby zrobili klamki do drzwi ze złota. Czy możesz wyobrazić jak
przyjemnie będzie naciskać złote klamki i wszystkie drzwi otwierają się ze
złotymi klamkami. Twoje palce będą szczęśliwe!”
Aby
w następnej chwili wybiec na taras i krzyknąć do niego:
„Paweł, patrz! Słońce jest czarne!”
„Jak
ono może być czarnym!- zaprzeczył Paweł wpatrując się w rozświetlony horyzont.
„Jest,
jest czarne słońce!- ponownie odezwał się starzec Jordo.- Widziałem je. „
Pawłowi
było miło, że starzec słuchał jego opowieść.
Pewnego
wieczoru oboje poszli do tej słynnej karczmy, możliwie jedynej na świecie,
gdzie wino sprzedawano na metry. Usiedli za stolikiem, napełnili swoje
kieliszki z długich wyżłobionych cylindrów i ona powiedziała, że właśnie tego
wieczoru chcę wypić „siedem kilometrów wina”.
„Ponieważ
postanowiłam, że musimy się rozstać - powiedziała. Jeśli nadal będziemy razem,
wszystko przepadnie - ty przestaniesz być sobą i ja również! Jedynym ratunkiem
dla nas są dzieci. Ale ja nie chcę mieć z Tobą dzieci! Dlatego rozstaniemy
się!”
Oczywiście,
on nie uwierzył, a jak zwykle podążając za jej wyobraźnią i powiedział:
„Czemu musisz przewidywać wszystko z góry!”
„Aby
się przemęczyć - odpowiedziała.- Tego wieczoru się rozstaniemy i spotkamy się
tutaj za dwanaście lat! Wtedy będę miała dwanaścioro dzieci, urodzonych od dwunastu
mężczyzn. Każde z różnym znakiem zodiaku, aby mieli dwanaście różnych
charakterów… i wystawię ich przed Tobą i Ci powiem… oto jestem ja!”
„Wspaniale!”-
powiedział.
W
tym momencie jej gra pękła i ona nagle się rozpłakała i rzuciła się go całować.
Wrócili po raz ostatni na poddasze, doczekali się świtu, a ich miłość była
piękna i pełna męki.
„Idź
sobie po dachach!- mówiła mu o brzasku.-
Idź sobie po dachach!”
Paweł
wyszedł na zewnątrz przez taras. Ona stała za nim w drzwiach naga i jej ciało
błyszczało w pierwszych promieniach słońca.
„No
popatrz!”- powiedział starzec Jordo dziwnym głosem.
Jedynie
kilka dni później, kiedy jednak znów wspiął się po schodach na mansardę, zanim
jeszcze nacisnął dzwonek, drzwi się otworzyły i Barbara rzuciła mu się na
szyję.
„Jak
mogłeś nie przyjść!”- zawołała.
„Chyba
się rozstaliśmy, czyż nie?”- spytał.
„Kiedy
się rozstaliśmy! Ty, mój drogi, mylisz się. Nie pamiętam byśmy się rozstawali.
Chodź pokaże Ci co znalazłam na dachówkach. Jakiś ptaszek musiał go przynieść z
daleka.”
I
pokazała mu pierścionek, który wcześniej kupiła w sklepie z antykami, aby mogła
wymyśleć niewiarygodną historię o ptasim pierścionku.
I
tak to trwało, dopóki nie nastąpił ten bardzo szczególny moment. Pewnego dnia
Barbara wzruszona powiedziała do Pawła:
„Musimy
ich zmiażdżyć!”
„Kogo
zmiażdżyć?”- zapytał kompletnie zdezorientowany
„Kretynów,
którzy rządzą nami! - krzyknęła.- Czy masz pojęcie o tym, jacy dranie i
cwaniacy rządzą naszym życiem!”
I
wygłosiła mu płomienną lekcję polityczną skierowaną przeciwko terrorowi i
demagogii reżimu dyktatorskiego, egzaltowaną do skrajnego stopnia, tak jakby
przed chwilą odkryła ten mały szczegół.
„Oh,
nie! - zawołała.- Nie mogę żyć w takim świecie! Nie mogę znieść tych pazernych łajdaków,
którzy gnębią cały naród w imię kłamstwa! Albo oni, albo ja!”
Paweł
nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ale ona
ostro zadała pytanie:
„Czemu
się uśmiechasz?”
„Bo
jesteś dzieckiem”- powiedział.
Musimy
założyć, że pod czas ostatniej rozmowy Paweł próbował jej wytłumaczyć, że obrazu
nie da się zmienić, a zaangażowanie w ludzkie życie w jedną bądź drugą stronę,
wolność lub niewola - miałoby identyczny bezsensowny skutek. Właśnie taką
pozycję zajmował Paweł w częstych dyskusjach z Koko, najprawdopodobniej
próbował odizolować siebie od społeczno-politycznego życia. Nawet więcej, mówił, że takie życie
całkowicie odpowiada charakterom i zainteresowaniom ludzi, którzy je
przeżywają.
To,
że Barbara była oburzona, to mało powiedziane. Z właściwym dla niej zapałem i
pasją nalegała aby poszedł z nią w imieniu wolności wznosić barykady, strzelać,
walczyć z rządem i czerwoną burżuazją. Widocznie argumenty Pawła były zbyt
słabe albo on nie podejrzewał, że egzaltacja jego kochanki może być tak fatalna
w skutkach.
Nagle
zniknęła. Po tygodniu pewnego wieczoru zjawiła się u niego, uzbrojona dwoma
pistoletami, co go przeraziło. Po raz ostatni nalegała aby poszedł z nią. I po
raz ostatni on próbował ją przekonać jak naiwne jest to wszystko i o ile lepiej
jest żyć wśród fantazji na poddaszu. Zostawiła go, trzaskając za sobą drzwiami.
Kilka
dni później w pewnym teatrze Barbara plunęła w twarz ministrowi spraw
wewnętrznych, kiedy ten uroczyście wchodził, otoczony grupą ochroniarzy.
Ochroniarzy rzucili się i aresztowali dziewczynę, w teatrze wybuchła panika i
minister, znany ze swojego prostactwa, powiedział coś w stylu:
„To
jest długa ręka wroga!”
Barbarę
odwieźli na milicję.
Daremne
były wysiłki Pawła aby złagodzić jakoś jej los. Próbował wytłumaczyć śledczemu
jaka jest tak naprawdę Barbara, ale „z góry” upierano się przy tym, że ona jest
„długą ręką wroga”.
Zobaczył
ją dwa miesiące później podczas rozprawy w sądzie. Siedziała w ogrodzonym
pokoiku dla oskarżonych, po jej obu stronach sterczało dwóch ogromnych
milicjantów i wszystko to wyglądało na ostatnią grę jej niepowstrzymanej
fantazji. Było trochę dziwacznie i śmiesznie. Zobaczyła Pawła i pomachała mu
radośnie. Rozprawa była całkowicie idiotycznym przedstawieniem, jak wszystkie
rozprawy w tych krajach. Z jednej strony - wesoła, trochę wychudzona, piękna
Barbara, a drugiej strony - jakiś wściekły ludowy prokurator, który tak nerwowo
seplenił swoją oskarżającą przemowę, że opluł publiczność śliną. Przedstawił
Barbarę prawie jako najbardziej niebezpiecznego wroga reżimu, a plucie w twarz
ministrowi ocenił jak dobrze zorganizowany przez świat kapitalistyczny zamach.
Kiedy
sędzia zapytał się jej czy nie żałuje swojego uczynku, Barbara wypowiedziała
wspaniałym głosem:
„Żałuję,
że go nie zabiłam! Ale jak można zabić takie nic!”
Pomimo
to, dzięki jakimś normalnym ludziom skazano ją jedynie na trzy lata pozbawienia
wolności. Kiedy przeczytali wyrok, ona się zaśmiała i zawołała do Pawła:
„Paweł,
popatrz na nich! Oni nawet się mnie nie wstydzą!”
I
jakoś tak prowokacyjnie dumnie opuściła salę. Paweł czuł się mocno dotknięty
tym wszystkim - i reżimem, i Barbarą, ponieważ nadal uważał, że istnienie
reżimu i walka z nim są jednakowo absurdalne. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna,
która chciała być fontanną, zniknęła za ściany jakiegoś więzienia.
„Hej,
Paweł, czy masz słonia? Cały sęk tkwi w tym, że masz słonia!”
Poszedł
się z nią zobaczyć w więzieniu. Była ubrana w okropne więzienne ubranie, ale
jej oczy uśmiechały się do niego.
„Jestem
szczęśliwa!- powiedziała mu nad głową milicjanta.- Jestem szczęśliwsza, niż
kiedykolwiek dotąd!”
I
taką ją zapamiętał.
Kiedy
wyszła z więzienia, miała już inne życie. Paweł skończył swoją opowieść o
Barbarze.
Przełożyła: Hedera Nocte
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz