22.05.2012

Georgi Markov. Kobiety Warszawy (fragment: Barbara)


Nie wiadomo dlaczego  najpierw opowiedział historię o Barbarze. Być może obecność kamiennego słonia lub fontanna na pocztówce albo może siła historii i uczucia skłoniły go by ją wybrał. Dlatego, że Koko tak naprawdę wysłał mu pocztówkę, by przypomnieć o Barbarze.
Był ciepły lipcowy wieczór, oboje siedzieli na swoich miejscach pod dębem, starzec po raz któryś nabijał swoją fajkę i patrzył na czerwieniejący horyzont. Paweł rozciągnął się na twardej ziemi, uśmiechnięty i zamyślony i zaczął najprawdopodobniej tak:
„ Pewnego wieczoru oboje z Koko (to imię mu wymyśliłem, ponieważ polskie imiona łamią język) włóczyliśmy się ulicami i zastanawialiśmy się dokąd  idziemy. Ten Koko to taki typ, który nigdy nie wie czego chce, co robi i dokąd zmierza.  W gruncie rzeczy to w nim jest najpiękniejsze. Jest z tych , którzy zabijają się, żeby być jednocześnie wszędzie, a są nigdzie. Kiedy jest sam, to jest podobny do nagiego, nieszczęsnego jajka. Gdy tylko znajduje się w towarzystwie, może się z niego wykluć  absolutnie wszystko, komar lub słoń. Umiera, biedak, dla publiczności, gdyż musi na kimś zrobić wrażenie. Ganialiśmy tak aż do godziny dwunastej i wypiliśmy tylko po jednym piwie, kiedy Koko zdecydował, że musimy wpaść do pewnego naszego przyjaciela na drugim końcu miasta. Ruszyliśmy pieszo i aby było krócej poszliśmy przez park, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem Barbarę…”
Szli wzdłuż ogrodzenia basenu i gapili się w nocnym półmroku na fontanny. Woda kusząco spływała po rzeźbach. Koko bez przerwy mówił:
„Ciekawie, cały dzień chcę mi się spać, ale gdy tylko zapadnie zmierzch, budzę się do życia. Ciemność działa na mnie ożywiająco. .. Patrz! Patrz!- krzyknął do Pawła i wskazał na jedną z rzeźb fontanny. Kobieta wzniosła ręce ku niebu, po jej ramionach spływał strumień wody – To nie sztuczne! To naturalizm!”
„Nie naturalizm!- niespodziewanie odpowiedziała sama rzeźba o czystym kobiecym głosie, tak że oboje wybałuszyli oczy stojąc naprzeciwko w mroku.
„ A co to jest?”- zapytał Paweł, który pierwszy przyszedł do siebie.
„Przyjemność!”- odpowiedziała rzeźba.
„Idiotyzm!”-krzyknął rozdrażniony Koko, który nie znosił innych ekstrawagancji oprócz swoich. Pozerzy zniszczą świat! Zakład, że stoi tutaj i czeka na jakiegoś idiotę!”
„Zgadliście- powiedziała rzeźba.- Tak długo na was czekałam!”
Paweł przeskoczył poręcz i poczłapał przez basen, rzeźba nawet się nie ruszyła. Była zupełnie młodą dziewczyną o naprawdę wspaniałej figurze, wyraźnie zarysowaną pod mokrą oblepiającą sukienką.
„Tak! – powiedział Paweł.-  Ale Pani nie jest w kompozycji!”
„Brakuje mi partnera”- odpowiedziała.
Paweł podszedł do niej.
„Co Pani chce abyśmy przedstawili?”
„Siebie!- odpowiedziała.- Wy i ja, ja i wy!”
Paweł się zawahał na chwilę, później pochylił się i wyprostował się na rękach nogami do góry.
Po drugiej stronie poręczy Koko zaczął rżeć ze śmiechu i zbierać tłum:
„Obywatele i obywatelki- krzyczał on głosem straganiarza,- zapraszamy do oglądania czaszki Aleksandra Macedońskiego w wieku dwudziestu lat, trzydziestu lat, czterdziestu lat i sześćdziesięciu lat. Czaszkę Aleksandra Macedońskiego w wieku pięćdziesięciu lat zgubiliśmy w drodze z  Wiednia do Budapesztu.
Ludzie się tłoczyli i śmieli, rzeźba nagle kichnęła i powiedziała:
„Będzie głupio, jak po wszystkim złapiemy zapalenie płuc!”
Oboje wymknęli się poza poręcz przemoczeni do suchej nitki. Koko kategorycznie oznajmił, że nie ma ochoty iść razem z mokrymi idiotami i się gdzieś podział, tak jak wszyscy się gdzieś zapodziewają, kiedy czują się zbędni.
Kiedy wyszli na światło pod pierwszą latarnią, Paweł zobaczył piękną dziewczynę o brązowych włosach, zuchwałej twarzy i roześmianych oczach.  Ona z ciekawością wpatrywała się w niego.
„Ty rzeczywiście jesteś przemoczony- powiedziała doń radośnie,- ja tak bardzo pragnęłam aby ktoś się przemoczył dla mnie!”
„Ktoś mógł by i utopić się dla Ciebie!- odpowiedział Paweł, tak jak przyjął za naturalne zwracanie się na „ty”. –Skąd Ci przyszło do głowy stać w wodzie?”
„Fontannie czegoś brakowało, fontanna potrzebowała żywego ciała!”- zadeklarowała.
„A może to żywe ciało potrzebowało fontanny?”- roześmiał się Paweł.
„Ty o niczym nie wiesz- powiedziała łagodnie.- Chciałam przeżyć godzinę jako rzeźba. Nie taka rzeźba, która wie, że jest tylko rzeźbą; chciałam poczuć to stanie w jednym miejscu na wieki…”- mówiła szybko, podniesionym tonem, który nie tolerował sprzeciwu. Widocznie była pełna uprzedzeń do wszystkiego i wszystkich.
W pewnym momencie powiedziała:
 „Chodźmy do domu się wysuszyć”- i pociągnęła Pawła ulicami.
Bez przerwy mu opowiadała jakimś dźwięcznym, upojnym głosem, a on słuchał jedynie jego  melodię, nie doszukując się sensu w słowach. Aż nagle ona wstała przed nim, wpatrzyła się w twarz wesołym spojrzeniem:
„Powiedz, co sobie pomyślałeś? Że coś mi jest, tak? Czyż nie tak pomyślałeś?...Dlaczego i  ty nie chcesz mnie zrozumieć?”
„Rozumiem Cię bardzo dobrze - odpowiedział Paweł, wpatrując się jej w oczy.- Zachciało Ci się wleźć do fontanny - wlazłaś. Wielkie rzeczy. Możesz zechcieć wspiąć się na dzwonnice „Świętego Piotra” i dosiąść krzyża. I ty się wespniesz. Dlaczego nie?”
„I ty pójdziesz ze mną?”
„Pójdę - odpowiedział. Kto opuści takie widowisko!”
Roześmiała się szczęśliwie i wydała mu się jeszcze piękniejsza.
Kiedy opowiadał, Paweł z przyzwyczajenia zwracał się do swojego sąsiada jak do swojego słuchacza. Twarz starca Jordo nie była widoczna w ciemności. On wciąż milczał i palił swoją fajkę. Ani razu nie przerwał historii Pawła. Młody geolog pomyślał, że ten w ogóle go nie słucha.
Jak  to każdy gawędziarz, którego poniosła fantazja, Paweł kontynuował.
Barbara.
Trafił do śmiesznego pokoju na poddaszu zapchanego kominami w niezliczonych niszach o oświetleniu z nieba. Wszystkie ściany, podłoga, sufit były wymazane kolorowymi  rysunkami wykonanymi olejem i akwarelą, wszędzie taczały się szkice. Obrazy były tak chaotyczne, jak gdyby  powstałe z uciekającej, zdyszanej wyobraźni i jednocześnie dziecinnie proste i naiwne. Paweł przyjął je tak, jakby przyjął dziwaczne kolory i formy minerałów.
Zerknął w stronę tarasu, skąd można było zobaczyć całe miasto. Barbara powiedziała mu:
„Chcesz abyśmy pochodzili po dachach miasta? Chodziłeś kiedykolwiek po dachach! To rozkosz!”
Dopóki schło jego ubranie, Paweł musiał stać owinięty w prześcieradło, a Barbara zajęła się przygotowaniem kawy. Mówiła bez przerwy, wymawiając dźwięki w sposób trochę jakby urojony, szokujący, które albo coś oznaczały, albo nie.
„Podobają Ci się moje rysunki? Chcesz bym Cię narysowała? Jesteś czymś ciemnobrązowym z odrobiną niebieskiego, ale owalnym, bezgranicznie owalnym!”
Później nagle pokazała mu całą stertę rękopisów, które były porozrzucane pod stołem i kontynuowała:
„Wiesz, że ja piszę…  piszę powieści, poematy… wszystko. Tak naprawdę nie wiem dokładnie co piszę, wiem jedynie, że fajnie jest pisać… chcesz bym Ci coś przeczytała…?”
I przeczytała mu kilka wierszy, które Paweł zapamiętał i powtórzył starcowi Jordowi:
„Ktoś idzie po schodach-
czy nie do mnie?
Ktoś zbliża się do drzwi-
czy nie do mnie?                    
Ktoś skrycie oddycha-
czy nie do mnie?
Ktoś otwiera zamek-
czy nie do mnie?
Ktoś pcha drzwi-
i wchodzi… tylko ja.”
Trudno mi jest ocenić wrażenie, jakie to wszystko wywarło na Pawle. Zwykle w takich wypadkach ludzie próbują odsiać rzeczy, oddzielić to, co można przyjąć od tego, czego przyjąć nie można. Myślę, że Paweł przyjął to wszystko jako nieodłączną mieszankę życia i gry.
„Ty pewnie nie uwierzysz, że miałam swojego słonia!”- powiedziała.
„Słonia?”- powtórzył on bez zdziwienia.
„Tak- powiedziała. - Prawdziwego ogromnego słonia, siedziałam na jego ciemieniu całkowicie naga  i powoli spacerowaliśmy miastem. Możesz sobie wyobrazić jak wszyscy się gapili? Ponieważ cały sęk tkwi w tym, że masz słonia!”
Obróciła się i popatrzyła się na niego z niesamowitym uśmiechem. Jej twarz była tak urzekająco piękna a spojrzenie niewymownie czyste.
Zanim wypili kawę ona zaplotła mu długi warkocz wymysłów, snów i rzeczywistości. Paweł słuchał jej z przyjemnością i mówił sobie, że gdyby fantazja miała ciało, to byłoby to ciało Barbary.
Kilkakrotnie popatrzyła się na niego trzeźwo i wprost, aby sprawdzić jego stan. I zamyśliła się niczym dziecko, któremu opowiadali śmieszne historie.
Co raz bardziej mu się podobała. Była w pewien sposób naturalnie nienaturalna. Wszystko w niej go pociągało.
Szczyt wszystkiego nastąpił kiedy zaproponowała mu aby się owinęli w białe prześcieradła i poszli tej nocy po dachach miasta. Z zachwytem powstał  ze swojego miejsca.
„Nie odchodź!”- powiedziała do niego.
„Nawet nie miałem tego na myśli!”- odpowiedział.
„Niemniej jednak pomyślałeś sobie, że mam nie równo pod sufitem, co nie?”
„A kto ma równo pod sufitem!”- odpowiedział i objął ją.
Obwinęła rękoma jego szyje i pocałowała go. Paweł widział tylko niewyraźne plamki jej źrenic, powiększone i bliskie, odczuwał parujące ciepło jej oddechu, przyspieszonego i niespokojnego, silne dreszcze młodego ciała, które niepowstrzymanie domagało się swojego.
Nad Warszawą rozsnuwał się świt.
Już wiedział, że od tej nocy śmieszna mansarda z postrzelanymi rysunkami będzie jego.
Barbara była najbardziej uroczą fantastką, którą spotkał w tych latach. To, co on od początku przyjął za manieryzm i dziecięce uprzedzenie, było najbardziej naturalnym i szczerym stanem. Tak niewinnie i pięknie mieszała rzeczywistość z własnymi wymysłami, że wszystko stawało się o wiele bardziej bogate i ciekawe. Widocznie nie docierało do niej wiele rzeczy z codzienności i  dostarczała ich sobie ze swojej fantazji. To wszystko brało się z silnego instynktu żyć bardziej różnorodnie i namiętnie.
On na tyle się do niej przyzwyczaił, że potem spotkania i rozmowy z innymi wydawały mu się monotonnie uciążliwe i nudne. Za każdym razem, kiedy ona gdzieś wychodziła, z nią się przytrafiała jakaś historia, zawsze dziwaczna, niewiarygodna. Często opowiadała o tym samym w przeróżnych wersjach i w ogóle się nie krępowała, kiedy ją przyłapywano na sprzecznościach.
„O, wiesz co dziś widziałam!- zaczynała.- Nie, nawet nie możesz sobie wyobrazić…”
Paweł uwielbiał ją słuchać , obserwować dziecięcą grę na jej twarzy, która przeżywała każde słowo, i tą chwilę, kiedy jej śmiech łączył prawdę i nieprawdę, aby przemienić fantazję w rzeczywistość i rzeczywistość  w fantazję. Paweł rozkoszował się jej zachwytem, jej nagłym smutkiem bez powodu, jej lekkomyślną odwagą i fatalistycznym strachem.
Wychodzili każdy wieczór razem. Mieli swój lokal i swój dancing. I swój taniec. Tańczyła wspaniale, trochę chłopięco, bardzo energicznie, poruszając się zdecydowanie. Właściciel lokalu mawiał, że piękniejsza para nie pojawiała się na jego dancingu.
Bywało Barbara nagle trzeźwiała, jej twarz zastygała w najbardziej poważnych przemyśleniach, tak jakby ktoś przed chwilą oddał los świata w jej ręce. I ona bardzo zmartwiona, przepełniona poczuciem odpowiedzialności brała się za porządkowanie światowego bałaganu. To były najbardziej paradoksalne bajki, które Paweł kiedykolwiek słyszał:
„Oh, wszystko będzie wspanialsze, kiedy każdy człowiek wyrzeknie się siebie i się roztopi dla innych. Tak. Osobowość dała ludziom już wszystko co mogła dać. Osobowość zrobiła swoje. Nikt nie potrzebuje osobowości. Osobowość przeszkadza. Dlatego osobowość należy uśmiercić i człowiek wtopi się w masę, we wszystkich ludzi. Jak się wtopi w innych? Bardzo łatwo, kiedy im się zaoferuje, aby zamienili się w ich rzecz, tak! Człowiek musi żyć dla innych.
I kilka sekund później następowało zaskakujące pytanie:
 „Ale gdzie są inni?”
Traktował wszystkie jej bajki jak swobodną grę kolorów. Jej słowa nie miały logicznego sensu, miały jedynie barwy.
A ona niezmartwiona kontynuowała:
„Czy wiesz, że człowiek rodzi się podzielony na dwie połówki. To, co my widzimy, jest znaną nam połówką. A inną, nieznaną, to nikt jej nie zna. Ale dwie połówki szukają siebie nawzajem przez całe życie, tak jak każde pytanie szuka swojej odpowiedzi. ..”
„A kiedy się odnajdą?”- zapytał Paweł, aby cokolwiek powiedzieć.
„Umierają- natychmiast odpowiedziała.- Wiesz, że każda odpowiedź niesie śmierć pytaniu… ale tutaj nie jest istotne odnalezienie, istotne jest szukanie… czegoś Ci brakuje i ty tego szukasz…”
„Hm- powiedział w tym miejscu opowieści Pawła starzec Jordo.- Dwie połówki! Bzdury!
„Barbara mówiła tak.”
„Owca jest tym, czym jest. Znaczy i człowiek jest tym, kim jest. Nie ma różnych połówek, niema ćwiartek”- powiedział z naciskiem Jordo.
Paweł kontynuował opowieść o swojej miłości do Barbary.
Myślę, że on nie ukrył nic przed starcem Jordo i zwierzył mu się z tych chwil, które są esencją świętej intymności jakiejkolwiek miłości. Młody geolog był daleki od prostackich skrupułów, które zazwyczaj towarzyszą tego typu męskim opowieściom o kobietach.
„Jeśli by Barbara była tutaj - rzekł starcowi - ona przemieniła by wzgórze Dżendem w Warszawę.”
Starzec natychmiast zaprzeczył:
„Nikt nie może przemienić Dżendemu!”
Paweł zamilkł na chwilę po to, aby zapalić kolejnego papierosa. W przedłużającym się milczeniu wyczuł, że starzec czeka na ciąg dalszy jego opowieści z ciekawością. Wtedy on specjalnie zatrzymał się na dłużej, dopóki starzec nie powiedział:
„A potem?”
Paweł zadowolony kontynuował.
Jej wyobraźnia nie pozostawiała światu nic do roboty, zabierając u niego całą przyjemność. Pewnego razu, gdy oglądała jego badania wykopaliskowe zadała mu pytanie:
„Wyobraź sobie, że znajdziesz ogromną złotą żyłę. Tysiące ton złota. Co byś zrobił?”
I zanim usłyszała odpowiedź, dodała:
„Zobowiązała bym wszystkich aby zrobili klamki do drzwi ze złota. Czy możesz wyobrazić jak przyjemnie będzie naciskać złote klamki i wszystkie drzwi otwierają się ze złotymi klamkami. Twoje palce będą szczęśliwe!”
Aby w następnej chwili wybiec na taras i krzyknąć do niego:
 „Paweł, patrz! Słońce jest czarne!”
„Jak ono może być czarnym!- zaprzeczył Paweł wpatrując się w rozświetlony horyzont.
„Jest, jest czarne słońce!- ponownie odezwał się starzec Jordo.- Widziałem je. „
Pawłowi było miło, że starzec słuchał jego opowieść.
Pewnego wieczoru oboje poszli do tej słynnej karczmy, możliwie jedynej na świecie, gdzie wino sprzedawano na metry. Usiedli za stolikiem, napełnili swoje kieliszki z długich wyżłobionych cylindrów i ona powiedziała, że właśnie tego wieczoru chcę wypić „siedem kilometrów wina”.
„Ponieważ postanowiłam, że musimy się rozstać - powiedziała. Jeśli nadal będziemy razem, wszystko przepadnie - ty przestaniesz być sobą i ja również! Jedynym ratunkiem dla nas są dzieci. Ale ja nie chcę mieć z Tobą dzieci! Dlatego rozstaniemy się!”
Oczywiście, on nie uwierzył, a jak zwykle podążając za jej wyobraźnią i powiedział:
 „Czemu musisz przewidywać wszystko z góry!”
„Aby się przemęczyć - odpowiedziała.- Tego wieczoru się rozstaniemy i spotkamy się tutaj za dwanaście lat! Wtedy będę miała dwanaścioro dzieci, urodzonych od dwunastu mężczyzn. Każde z różnym znakiem zodiaku, aby mieli dwanaście różnych charakterów… i wystawię ich przed Tobą i Ci powiem… oto jestem ja!”
„Wspaniale!”- powiedział.
W tym momencie jej gra pękła i ona nagle się rozpłakała i rzuciła się go całować. Wrócili po raz ostatni na poddasze, doczekali się świtu, a ich miłość była piękna i pełna męki.
„Idź sobie  po dachach!- mówiła mu o brzasku.- Idź sobie po dachach!”
Paweł wyszedł na zewnątrz przez taras. Ona stała za nim w drzwiach naga i jej ciało błyszczało w pierwszych promieniach słońca.
„No popatrz!”- powiedział starzec Jordo dziwnym głosem.
Jedynie kilka dni później, kiedy jednak znów wspiął się po schodach na mansardę, zanim jeszcze nacisnął dzwonek, drzwi się otworzyły i Barbara rzuciła mu się na szyję.
„Jak mogłeś nie przyjść!”- zawołała.
„Chyba się rozstaliśmy, czyż nie?”- spytał.
„Kiedy się rozstaliśmy! Ty, mój drogi, mylisz się. Nie pamiętam byśmy się rozstawali. Chodź pokaże Ci co znalazłam na dachówkach. Jakiś ptaszek musiał go przynieść z daleka.”
I pokazała mu pierścionek, który wcześniej kupiła w sklepie z antykami, aby mogła wymyśleć niewiarygodną historię o ptasim pierścionku.
I tak to trwało, dopóki nie nastąpił ten bardzo szczególny moment. Pewnego dnia Barbara wzruszona powiedziała do Pawła:
„Musimy ich zmiażdżyć!”
„Kogo zmiażdżyć?”- zapytał kompletnie zdezorientowany
„Kretynów, którzy rządzą nami! - krzyknęła.- Czy masz pojęcie o tym, jacy dranie i cwaniacy rządzą naszym życiem!”
I wygłosiła mu płomienną lekcję polityczną skierowaną przeciwko terrorowi i demagogii reżimu dyktatorskiego, egzaltowaną do skrajnego stopnia, tak jakby przed chwilą odkryła ten mały szczegół.
„Oh, nie! - zawołała.- Nie mogę żyć w takim świecie! Nie mogę znieść tych pazernych łajdaków, którzy gnębią cały naród w imię kłamstwa! Albo oni, albo ja!”
Paweł nie mógł powstrzymać  uśmiechu. Ale ona ostro zadała pytanie:
„Czemu się uśmiechasz?”
„Bo jesteś dzieckiem”- powiedział.
Musimy założyć, że pod czas ostatniej rozmowy Paweł próbował jej wytłumaczyć, że obrazu nie da się zmienić, a zaangażowanie w ludzkie życie w jedną bądź drugą stronę, wolność lub niewola - miałoby identyczny bezsensowny skutek. Właśnie taką pozycję zajmował Paweł w częstych dyskusjach z Koko, najprawdopodobniej próbował odizolować siebie od społeczno-politycznego życia.  Nawet więcej, mówił, że takie życie całkowicie odpowiada charakterom i zainteresowaniom ludzi, którzy je przeżywają.
To, że Barbara była oburzona, to mało powiedziane. Z właściwym dla niej zapałem i pasją nalegała aby poszedł z nią w imieniu wolności wznosić barykady, strzelać, walczyć z rządem i czerwoną burżuazją. Widocznie argumenty Pawła były zbyt słabe albo on nie podejrzewał, że egzaltacja jego kochanki może być tak fatalna w skutkach.
Nagle zniknęła. Po tygodniu pewnego wieczoru zjawiła się u niego, uzbrojona dwoma pistoletami, co go przeraziło. Po raz ostatni nalegała aby poszedł z nią. I po raz ostatni on próbował ją przekonać jak naiwne jest to wszystko i o ile lepiej jest żyć wśród fantazji na poddaszu. Zostawiła go, trzaskając za sobą drzwiami.
Kilka dni później w pewnym teatrze Barbara plunęła w twarz ministrowi spraw wewnętrznych, kiedy ten uroczyście wchodził, otoczony grupą ochroniarzy. Ochroniarzy rzucili się i aresztowali dziewczynę, w teatrze wybuchła panika i minister, znany ze swojego prostactwa, powiedział coś w stylu:
„To jest długa ręka wroga!”
Barbarę odwieźli na milicję.
Daremne były wysiłki Pawła aby złagodzić jakoś jej los. Próbował wytłumaczyć śledczemu jaka jest tak naprawdę Barbara, ale „z góry” upierano się przy tym, że ona jest „długą ręką wroga”.
Zobaczył ją dwa miesiące później podczas rozprawy w sądzie. Siedziała w ogrodzonym pokoiku dla oskarżonych, po jej obu stronach sterczało dwóch ogromnych milicjantów i wszystko to wyglądało na ostatnią grę jej niepowstrzymanej fantazji. Było trochę dziwacznie i śmiesznie. Zobaczyła Pawła i pomachała mu radośnie. Rozprawa była całkowicie idiotycznym przedstawieniem, jak wszystkie rozprawy w tych krajach. Z jednej strony - wesoła, trochę wychudzona, piękna Barbara, a drugiej strony - jakiś wściekły ludowy prokurator, który tak nerwowo seplenił swoją oskarżającą przemowę, że opluł publiczność śliną. Przedstawił Barbarę prawie jako najbardziej niebezpiecznego wroga reżimu, a plucie w twarz ministrowi ocenił jak dobrze zorganizowany przez świat kapitalistyczny zamach.
Kiedy sędzia zapytał się jej czy nie żałuje swojego uczynku, Barbara wypowiedziała wspaniałym głosem:
„Żałuję, że go nie zabiłam! Ale jak można zabić takie nic!”
Pomimo to, dzięki jakimś normalnym ludziom skazano ją jedynie na trzy lata pozbawienia wolności. Kiedy przeczytali wyrok, ona się zaśmiała i zawołała do Pawła:
„Paweł, popatrz na nich! Oni nawet się mnie nie wstydzą!”
I jakoś tak prowokacyjnie dumnie opuściła salę. Paweł czuł się mocno dotknięty tym wszystkim - i reżimem, i Barbarą, ponieważ nadal uważał, że istnienie reżimu i walka z nim są jednakowo absurdalne. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna, która chciała być fontanną, zniknęła za ściany jakiegoś więzienia.
„Hej, Paweł, czy masz słonia? Cały sęk tkwi w tym, że masz słonia!”
Poszedł się z nią zobaczyć w więzieniu. Była ubrana w okropne więzienne ubranie, ale jej oczy uśmiechały się do niego.
„Jestem szczęśliwa!- powiedziała mu nad głową milicjanta.- Jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek dotąd!”
I taką ją zapamiętał.
Kiedy wyszła z więzienia, miała już inne życie. Paweł skończył swoją opowieść o Barbarze.


Przełożyła: Hedera Nocte

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW