Był 4 października. Dobrze pamiętam ten dzień.
Od miesięcy spacerowaliśmy po placu i fotografowaliśmy oczy ludzi. Następnie próbowaliśmy odgadnąć na co patrzyli. Szczególnie poszukiwane były skupione spojrzenia; koncentracja źrenic. Miały tyle odmian: przymrużone, wytrzeszczone, rozszerzone, na wpół wybałuszone, przekrwione, blednące, wyciszone, zmarszczone… Wszelkie. Śledziliśmy je wszędzie. Zdarzało się, że czasem przemierzyliśmy pół miasta za parą oczu. Zdarzały się tez dni, w których nie udało nam się nic sfotografować. Wtedy wracaliśmy do domu i obieraliśmy cebulę. Każde z nas po główce. Dopóki nasze źrenice nie ociekną z gniewu. Po tym jak ponieśliśmy swoją karę, śmialiśmy się godzinami. I zasypialiśmy objęci.
Złożyliśmy obietnicę by nigdy nie fotografować tego, na co w rzeczywistości patrzyli ludzie. Przyjemność sprawiało nam, aby samemu odkrywać obiekty spojrzeń; spekulować z treścią powodu; wymyślać historie, a czasem nawet je rozgrywać. Zaczarowywały nas prawdopodobieństwa, domysły, milczenie. Wywoływaliśmy filmy zaraz po tym, jak je zapełniliśmy; kiedy mijały dni (raz nawet cały tydzień) bez pojawienia się Spojrzenia, nasza niecierpliwość narastała… ale wytrzymywaliśmy. Na początku chodziliśmy do kina, żeby opanować pulsowanie w skroniach. Ale wkrótce zrezygnowaliśmy: było tam tak dużo spojrzeń, i za każdym razem widzieliśmy ich obiekt, i to akurat w momencie, kiedy domyślaliśmy się jego treści. To denerwowało nas dodatkowo i fucząc szybko chcieliśmy wyjść, żeby obrać po główce cebuli. Potem znaleźliśmy inny sposób; właściwie to on znalazł nas. Pewnego razu (właśnie po tygodniu posuchy) wróciliśmy wściekli do domu. Przez całą drogę milczeliśmy. Kiedy otworzyłem szafkę pod zlewem, żeby wziąć cebulę, skoczyłaś na mnie z góry i zrobiliśmy to na pralce. Policzkowałaś mnie i zmuszałaś, żebym na ciebie patrzył, a ty zgadywałaś jak wyglądasz; i wypytywałaś mnie. Ja nie odpowiadałem, męczyłem cię, a ty wiłaś się jak puszczona taśma filmowa. Czasem w takie dni i ja ciebie wypytywałem, ale byłaś jeszcze bardziej okrutna. Po tym tygodniu zdjęliśmy wszystkie lustra i schowaliśmy je w szafie w sypialni. Od tego czasu polegaliśmy na sobie. Spotykaliśmy się i wzajemnie sobie pomagaliśmy. Ty poprawiałaś mi krawat, ja zaplatałem ci warkocz albo układałem kosmyki włosów. Często śmialiśmy się jedno do drugiego; było nam dobrze.
Ten tydzień zdarzył się pod koniec września. Już kilka miesięcy przemierzaliśmy place za spojrzeniami. Właśnie wtedy porzuciliśmy zatłoczone miejsca i zaczęliśmy szukać w małych uliczkach. Odkryliśmy nieprawdopodobne rzeczy. Przypominam sobie pewną wychudzoną kobietę, która skierowała wzrok na przeciwległy chodnik. Kiedy ją fotografowaliśmy, słyszeliśmy dźwięki, które dochodziły z kierunku jej spojrzenia. To nam pomogło i odkryło przed nami nowy sposób odgadywania: po tym jak wywołaliśmy film, zdecydowaliśmy, że patrzy, jak bezpański pies grzebie w kuble na śmieci. Hałasu, który słyszeliśmy przy fotografowaniu, nie można było pomylić, słuchaliśmy go na tylu przystankach. Mimo wszystko wyniknął spór, czy nie patrzyła na człowieka, bezdomnego; tę wersję prezentowałem ja, ale szybko się poddałem: hałasy poszukiwań bezdomnego byłyby o wiele bardziej skoordynowane.
Tak nauczyliśmy się domyślać również ze słuchu, to jest ze wspomnień o dźwiękach. Oczywiście często wynikały sprzeczki, bo z jednej strony wspomnienia bladły, a z drugiej sztucznie nabrzmiewały. Ale do kłótni nigdy nie dochodziło. Przeciwnie, różne zdania tylko wzbogacały nasze łowy.
Pewnego razu zdarzyło się, że złowiliśmy prawdziwego bezdomnego. Patrzył z niecierpliwością i prawie bez nienawiści. Sfotografowaliśmy go opartego o wyszczerbiony mur: najpierw jak z opuszczonymi w dół oczami palił prawdopodobnie znalezionego peta, a następnie palącego już z zadowoleniem, jak patrzył z pogodzoną wrogością na drugą stronę ulicy. To były superkadry. Już z pierwszym spojrzeniem widział obiekt drugiego. Paląc papierosa, już wiedział, co spotkają jego oczy przez dym, gdy je podniesie. Odruch rzęs. To było nieprawdopodobne. Oczywiście zdjęcia były twoje. Ja tylko patrzyłem na starca, który odwrócił się plecami po drugiej stronie ulicy. Lepsze spojrzenia zawsze były twoje; kąty zawsze były wymierzone, kadry precyzyjnie przycięte. Tutaj nigdy nie było sporu, lepszym fotografem byłaś ty; ale za to ja byłem lepszy w odgadywaniu, przynajmniej moje dowody były bardziej przekonujące. Prawda zawsze pozostawała skryta, a i nigdy nas nie interesowała. Było nam wszystko jedno na co patrzą nasze obiekty. Ważne było to, co my widzieliśmy w ich spojrzeniu. I nic innego nas nie interesowało.
Po tygodniu posuchy przez dwadzieścia dni mieliśmy strasznego farta. Skupione źrenice padały jak grad – burzliwie i agresywnie. Wtedy nie sypialiśmy razem, nie było nawet jak. Byliśmy tak bardzo wykończeni wałęsaniem się, a kiedy wywoływaliśmy filmy, dyskusje na temat obiektu spojrzeń wyczerpywały nas na śmierć. W te szczęśliwe dni nigdy nie zbliżyliśmy się. Byliśmy przesyceni, wyczerpani ze zmęczenia.
Później coś się wydarzyło. Schodziliśmy małą uliczką za cerkwią Newskiego, gdy z jej dolnego końca zaczęła iść kobieta. Miała około 35 lat, ubrana na jasno. Niosła aparat fotograficzny. Kiedy nas zauważyła, gwałtownie się zatrzymała i wbiła wzrok w naszą stronę. Widziałem jej oczy, ale nie mogłem ustalić na co dokładnie patrzy. To spojrzenie było inne: jakby źrenice coś rozpoznały. Było pełne wspomnień i wzruszenia. Instynktownie uniosłem aparat i póki robiłem zdjęcia, czułem się szczęśliwy, dzięki temu odkryciu. W tym czasie kobieta zaczęła się wolno zbliżać. Nie przestawałem naciskać guzika, bo spojrzenie zmieniało się, ale nie przestawało być interesujące. Już domyślałem się obiektu zatrzymanego za nami lub na pierwszych piętrach domów. Nawet nie pomyślałem, żeby się odwrócić: zasady zabraniały. Nie obchodziło mnie, czy model mojego obiektywu zdawał sobie sprawę z mojego zainteresowania. Byłem ogarnięty entuzjazmem. Nie zauważyłem, że ciebie już nie było obok mnie. Kiedy kobieta mnie minęła, opuściłem aparat i spojrzałem na ciebie. Wtedy zdałem sobie sprawę, co jest obiektem jej wypełnionego wspomnieniami spojrzenia: to byłaś ty. Patrzyła na ciebie. Nie pamiętam dokładnie czemu przeszły mnie ciarki: czy dlatego, że zobaczyłem jej obiekt, czy dlatego, że ona cię rozpoznała. Naruszyłem zasady, zgadywanie nie miało sensu. Sfotografowane kadry już nie miały znaczenia.
Zatrzymała się przed tobą. Patrzyłyście na siebie długo, nie odzywając się. Pewnie w tym momencie pytałaś się, co ona widzi. Przecież nie widziałaś swojego obrazu od miesięcy. Czy się zmieniłaś, jaka jest twoja fryzura. Być może próbowałaś przypomnieć sobie jak wyglądałaś, kiedy się rozstałyście.
Był 4 października. Dobrze pamiętam ten dzień.
Teraz oglądam zdjęcia, które wtedy zrobiłem. Żałuję, że nie naruszyłem zasad do końca i nie sfotografowałem ciebie. Ale z jej spojrzenia mogę już odgadnąć; już mam historię: twoje wspomnienie sprzed kadru.
06.2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz