4.11.2009

PROLOG

 

bg 

Popov

Алек Попов

 

 

PROLOG

(Из “Черната кутия”, Издателство “Захари Стоянов”, 2007)

 

Popov Nie do wiary, że mój ojciec jest w tej czarnej plastikowej skrzynce, przyniesionej przed chwilą z urzędu celnego. To niemożliwe. Skrzynka stoi na stole w hallu i wszyscy się w nią wpatrują. Totalny szok! Nie wiem, czego właściwie się spodziewali. Skrzynka jak to skrzynka. Opakowanie. Podnoszę ją, jest dosyć ciężka. Z rogu wysypuje się czarny proszek. Prochy mojego ojca, jak przypuszczam. Ścieram to palcem, wącham, mam ochotę polizać, ale czuję, że gapią się na mnie z rosnącą dezaprobatą. Na wieczku małymi literami napisano nazwisko mojego ojca.

Przychodzi mi do głowy, że mogłoby to być każde inne nazwisko…

Potem wszyscy nagle zaczynają biegać, rozkładać obrus, szukać zdjęcia nieboszczyka, stawiać kwiaty, zapalać świecę, układać cukierki i mały domowy ołtarzyk gotowy. Następnie dostawiane są nowe przedmioty: ikona, krzyż, książki taty, jakiś dyplom, odznaczenie. Babci zależy, żeby podkreślić pozycję społeczną ojca. Matka krząta się wokół, niby skoncentrowana, zajęta szczegółami, ale w rzeczywistości brodzi gdzieś po zaświatach. Próbuje przebić się przez tę gęstą mgłę, która oddziela żywych od umarłych… Zaczynają się schodzić ludzie. Patrzą na czarne pudełko i kiwają głowami. Wszystko jest tak niespodziewane. Do wczoraj kompani od kieliszka, dziś go nie ma.

Śmierć mojego ojca jest szokująca z kilku powodów. Po pierwsze, był dość młody, ledwie pięćdziesięcioletni. Po drugie, był obdarzony błyskotliwym umysłem, który teraz jest bezpowrotnie stracony dla nauki. Po trzecie, nieszczęście wydarzyło się na jakimś zasranym wygwizdowie, w Ameryce, co powodowało, że czuliśmy jeszcze bardziej bezradni. Po czwarte, nikt właściwie nie wiedział, jak to się stało, co otaczało zdarzenie złowieszczą aurą i stanowiło pożywkę dla rozmaitych absurdalnych plotek. Po piąte, takie zdarzenia z reguły są tragiczne. Po szóste, prawdopodobnie jest jeszcze masa powodów, o których w tej chwili w ogóle nie mam pojęcia.

Minął prawie rok od upadku komunizmu.

Zawsze uważałem, że coś podobnego go spotka, prędzej czy później, jeśli będzie nadal tak… Mam na myśli ojca i to jego chlanie. On jednak wciąż to robił jak na wyścigi, zatem nie zostawało nam nic innego, jak trzymać za niego kciuki. Nie mam pojęcia, nad czym pracował w ostatnim czasie. Wszystkie te całki, algorytmy i twierdzenia, które z siebie wypluwał... Nic z tego nie kumałem. Nauki ścisłe nigdy mnie nie pociągały. W liceum byłem rozpaczliwie słaby z matematyki. Nie mogę powiedzieć, żeby on mi jakoś szczególnie pomagał. Raczej było mu mnie żal. Mnie też było go żal, że jest zmuszony zajmować się tą niewdzięczną materią. Ponieważ w pewien sposób ja, który byłem tak słaby, i on, który był tak mocny, byliśmy w tej samej sytuacji. Bo nie ma znaczenia, jak długie jest dane równanie, skoro i tak nie możesz go rozwiązać. Różnica była taka, że mi na tym nie zależało, podczas gdy dla niego była to kwestia życia i śmierci. Pieprzone całki wyglądają jak haczyki wędkarskie. Połkniesz taki – koniec z tobą. Zachodzę w głowę, kto zarzuca te wędki, by łowić karpie w kałuży, zwanej nauką.

O, przywlókł się też mój brat Nedko, z bezkształtną torbą listonosza przerzuconą przez ramię. W zeszłym roku nie dostał się na uniwersytet i mocą jakiegoś durnego prawa musi przepracować sześć miesięcy, żeby móc znowu zdawać. Państwo dba, by młodzi ludzie nie łazili bez zajęcia. Podejrzewam, że to wkrótce się zmieni. Teraz jednak nie ma wyjścia.

- Dostaliśmy paczkę z Ameryki – mówię.

Nedko zamrugał zaskoczony, potem zauważył czarną skrzyneczkę i po twarzy przeleciał mu spłoszony uśmiech. Od tej pracy na poczcie stał się cyniczny. Torbę miał nabitą listami, gazetami i czasopismami, które, mogę się założyć, szybko nie dojdą do adresatów. W wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności był on odpowiedzialny za nasz rejon i właśnie to sprawiło, że otrzymaliśmy zawiadomienie o smutnej przesyłce z dwutygodniowym opóźnieniem.

Nedko chciał mnie obłaskawić, wtykając mi ostatni numer „Ogonioka”, postępowego radzieckiego pisma, które regularnie publikowało mrożące krew w żyłach odkrycia. Ale tym razem nie miałem ochoty na sensacje o stalinowskim posmaku. Patrzyłem na skrzynkę i myślałem, jak, do cholery, można stwierdzić, że w środku są prochy mojego ojca, a nie jakiegoś włóczęgi? Nie da się! Dzielę się podejrzeniami z bratem. Wzruszył ramionami:

- Skąd przychodzą ci do głowy takie idiotyzmy?

Skąd? Nie trzeba szczególnej fantazji, żeby to sobie wyobrazić, ale on widocznie za grosz jej nie miał. Transport zwłok z USA do Bułgarii kosztowałby z dwa tysiące dolarów. Była to kwota, na którą zdecydowanie nie moglibyśmy sobie pozwolić. Firma ubezpieczeniowa umyła ręce. Uniwersytet poskąpił. Ambasada Bułgarii też odmówiła, żeby się szarpnąć na repatriację szczątek. Tak więc jedynym wyjściem była kremacja. A ponieważ ojciec był ateistą, to można przypuszczać, że nie miałby nic przeciwko. Jego prochy podróżowały jak zwykła paczka.

Paczka z Ameryki.

- W końcu to powiedziałeś – skrzywił się mój brat.

- Jest takie opowiadanie – ciągnę. – Swetosława Minkowa.[1]

Opowiadanie ukazało się w latach pięćdziesiątych w satyrycznym zbiorku, ośmieszającym burżuazyjne wartości. Rodzina filistrów miała krewnych w Stanach, którzy regularnie wysyłali im paczki. Owe towary zza oceanu wywoływały nieopisany zachwyt i były obiektem nieustannej adoracji i komentarzy typu „jaki cudny jest ten Zachód, a jaki dziadowski rodzimy przemysł lekki”. Pewnego razu nadeszła jednak niezwykła przesyłka. Paczka zawierała zaplombowaną metalową skrzynkę bez napisów. Po otwarciu ujrzeli w środku tajemniczy szary proszek. Usiedli i zaczęli deliberować, co to takiego i do czego służy. W końcu ojciec się ośmiela i wsypuje jedną łyżeczkę do kawy. Efekt był orzeźwiający, zatem uznano, że to jakaś witamina. Zaczynają więc pić to na śniadanie, wymyślając w międzyczasie masę innych praktycznych zastosowań. Kiedy cudowna substancja się kończy, postanawiają napisać do krewniaków, żeby jeszcze im przysłali. Wtedy jednak otrzymują list. Powinien on przyjść razem z paczką, ale widocznie trafił do torby kogoś takiego jak mój brat… Krewni ich zawiadamiają, że ciocia umarła i wysyłają jej prochy, by spoczęły w Bułgarii. Od tego momentu rodzina przestała tak chwalić Zachód.

- Nieźle – stwierdził brat.

Kiedy dochodzi do katastrofy samolotu, wszyscy rzucają się szukać jego czarnej skrzynki. Zapisane są tam wszystkie parametry lotu, dane o stanie technicznym systemów, rozmowy załogi, rozkazy pilota i tak dalej. Urządzenie to, zwane także flight recorder, pozwala odtworzyć przebieg zdarzeń na pokładzie przed katastrofą i ustalić jej przyczyny. Czarna skrzynka mojego ojca nie zawiera niczego podobnego, cała informacja została wymazana, obrócona w proch. Nagle zdałem sobie sprawę, że prawie go nie znałem. Nie rozumiałem jego pracy. Nienawidziłem jego picia. Truchlałem od jego gniewu. Cieszyłem się, kiedy wyjeżdżał. Bałem się, że może nie wrócić. Jak też się stało.

Jedno wspomnienie wyłania się z mojej pamięci, niczym pocztówka z tamtego świata. Szeroka plaża. Z jednej strony stoją rzędem hotele i palmy, z drugiej pluszcze ocean Atlantycki, mętny i groźny. Po niebie płynie reklamowy sterowiec, ciągnąc olbrzymi napis „Myrtle Beach”. Jesteśmy w Ameryce, musi być to rok 1986. Wtedy mój ojciec wyjechał na wykłady do Południowej Karoliny i państwo wielkodusznie pozwoliło mu zabrać ze sobą rodzinę. Byłem wtedy na trzecim roku i żywo się interesowałem, czy nie ma możliwości, żebyśmy zostali. Raczej dla zasady, a nie że tak znowu mi się podobało… Ojciec był przeciwny. Rozmawiamy o tym na plaży. Była to jedyna poważna rozmowa, jaką kiedykolwiek przeprowadziliśmy. Nie pamiętam dokładnie jego słów. Fale zagłuszają większość z nich. Matka i brat idą daleko przed nami. Patrzę na nasze cienie, biegnące obok siebie po piasku. Ojciec jest potężnym chłopem z wielką ostrzyżoną na krótko głową. Pasek ma podciągnięty do połowy brzucha, co wydaje mi się trochę śmieszne. Ja jestem chudy, mam bujną, bezkształtną fryzurę. Spodnie wiszą mi w kroku, na granicy przyzwoitości. Przedwczoraj zobaczyłem w MTV, że frontman Aerosmith nosi się w ten sposób i uznałem, że jest to bardzo gustowne. Ojciec próbuje mi wyjaśnić, dlaczego nie chce, żebyśmy zostali w Stanach. Nie, że nie możemy, czy że o tym nie myślał, ale są rzeczy, które są ważniejsze od pełnych sklepów. Na przykład szacunek. Człowiek musi mieć swoją pozycję, podczas gdy emigrant na zawsze pozostanie emigrantem. Nawet tutaj w Ameryce. Teraz mają go za równego sobie, ale gdyby postanowił zostać, stosunek do niego by się zmienił. Wiem, że to skomplikowane, położył mi rękę na ramieniu. (Albo nie położył, już nie pamiętam.) Jego argumenty docierają do mojego mózgu w formie zupełnie szczątkowej. Właściwie to mi tak nie zależy, żebyśmy zostali. Najważniejsze jest, żeby mieć więcej niż jedną alternatywę, kontynuuje ojciec. Żeby móc powiedzieć „nie”. A emigrant nie może powiedzieć „nie”. Potem mówi o swoich wychowankach w Bułgarii, o chłopcach, jak ich nazywa. Bo bez nich to nie będzie to samo... Oczywiście, zawsze może się tłumaczyć reżimem i wszyscy by go zrozumieli. Jego stosunki z komunizmem nigdy nie były łatwe. Ale przecież pomimo reżimu osiągnął wszystko, co ma w tej chwili, i to czyni jego sukces jeszcze bardziej autentycznym?! No i reżimy się zmieniają… Słyszę, jak wymienia nazwisko radzieckiego przywódcy, Gorbaczowa, ale całą moją uwagę przykuwa jakaś dziewczyna z kolczykiem w pępku. Pierwszy raz widzę coś podobnego. Kółeczko błyszczy oślepiająco na jej krągłym brzuchu. Szczęka opadła mi do kolan. Czuję, że się cofam sto tysięcy lat w ewolucji. Jaki Gorbaczow, jaka pierestrojka!...

Ojciec niczego nie zauważa. Myślę, że gdyby zobaczył ten kolczyk, człowieku, teraz może byłby w innym miejscu, a nie w tej pieprzonej skrzynce. Życie to nie tylko całki, przeciwprostokątne i wódka. Jednak już jest za późno, żeby uczyć ojca rozumu. Za późno, żeby go poznać. Nawet piwa nie możemy razem wypić! Co było, to nie jest. Bo on jest teraz w pudełku, rozparty jak hrabia, i wszystko ma gdzieś. Mam na myśli jego prochy. Co do duszy, to nie wiem. Może gania na harleyu davidsonie gdzieś po Ameryce i ryczy z radości: - Wyrwałam się! Fuck! Fuck! Fuck!

My jednak zostaliśmy. Na domiar złego firma ubezpieczeniowa odmówiła wypłacenia ubezpieczenia. Zażądali testów DNA. Ale zwłoki były już spopielone. Te szuje wiedziały, że jesteśmy daleko i zupełnie nic nie możemy zrobić. Straciliśmy sto tysięcy dolarów.

Zdarzyło się to piętnaście lat temu.

Przełożyła z bułgarskiego Agata Mokrzycka

Zobacz także


[1] Swetosław Minkow – (1902 – 1966) bułg. pisarz i dziennikarz

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW