16.03.2011

ZDARZY SIĘ


bg_lang



Zdarzy się. Wiem, że się zdarzy. Po prostu nie może być inaczej. Zobaczcie, co dzieje się na świecie: Nowy Jork, Istambuł, Madryt, Biesłan, Mediolan, Kraków… Na pewno kiedyś bomba wybuchnie. Może w metrze, może przed ambasadą brytyjską, może w Rektoracie. A może jak na ironię losu w cerkwi „Święta Niedziela”. Czy jest coś w nazwie tej cerkwi, czy ma ona w sobie coś wyjątkowego, co prowokuje zamachy? Może też wybuchnąć w jakiejś cukierni „Niedziela”. Może w restauracji „Don Domat”. W klubie „BIAD”.

W „Bibliotece”. W Bibliotece. Ale nie będzie dziełem ludzi z kompleksem Herostratesa, a bezimiennych ludzi o surowym, spokojnym wyrazie twarzy. Poważnych a jednocześnie natchnionych. Oni wysadzają budynki i ludzi w taki sposób, w jaki inni piszą książki. Tak czy inaczej są ludźmi książki. Al-Kitab. W świecie islamu książka jest darzona ogromnym szacunkiem. Spójrzcie na którąkolwiek stronę napisaną po arabsku. Kaligrafia jest rozwinięta do takiego stopnia, jakiego my nie możemy sobie nawet wyobrazić.


Nie żebym wiedział kto wie ile o świecie islamu. Nigdy nie interesowałem się nim specjalnie. Czytałem w przeszłości „Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy”. Przypominam sobie, że przez cały czas ludzie zamieniali się w zwierzęta – w psy, gazele, małpy, osły. Nie znam Arabów. Wiem, że są w Sofii, ale ich unikam. A w Warnie byli Czeczeni. Zewsząd nas otaczają. Więc, jak mówię, nie jestem wielkim znawcą świata islamu, chociaż przez ostatnie miesiące sporo przeczytałem. Jest jedna dobra książka o islamie, napisana przez profesora Kostę Jankowa, kupiłem ją sobie przed cerkwią „Święta Niedziela”, kiedy jeszcze tamtędy chodziłem. Kosta Jankow wykłada arabistykę na Uniwersytecie Sofijskim. Ostatni rozdział jego książki jest poświęcony współczesnemu fundamentalizmowi islamskiemu.

Oprócz tego czytam to, co znajdę w Internecie. Tak czy inaczej, odkąd zwolniłem się z pracy, mam dużo wolnego czasu. Zwolniłem się, ponieważ jestem przekonany, że w tej instytucji wybuchnie bomba. Na pewno kiedyś. To jest nieuniknione. Ludzie, którzy tam zostali, ryzykują życiem. Tak samo, jak ci, którzy chodzą po bazarach, na koncerty, wykłady, dyskoteki… Logicznym jest, że terroryści wybiorą miejsce, gdzie jest skupionych wielu ludzi. Dlatego staram się unikać takich miejsc. Siedzę głównie w domu.

Na szczęście mam kuzyna, który pracuje w redakcji pewnej stołecznej gazety, i płaci mi za robienie pilnych tłumaczeń z angielskiego. Zwykle są to artykuły o geopolityce albo o hollywoodzkich aktorkach. Tłumaczę wszystko po kolei. Artykuły o geopolityce publikowane są jako przedruki z konkretnego wydania, ale te o hollywoodzkich aktorkach ukazują się są pod nazwiskiem dziennikarki, która kieruje działem kulturalnym. Te drugie nie szczególnie mnie interesują. Ale geopolityczne wręcz pochłaniam. Kiedy je tłumaczę, moje palce wściekle stukają po klawiaturze, poruszają się jak ożywione i nie mogę ich zatrzymać. Wiem, że wkrótce oba rodzaje artykułów zleją się w jedno. Kiedy terroryści dotrą do Hollywood. Jeśli Hollywood ich nie wyprzedzi.

Ja przynajmniej robię wszystko, co możliwe, by nie dotarli do mnie. Prawie nie wychodzę. Robię zakupy tylko w małych sklepikach osiedlowych. Nie oszalałem, żeby chodzić po wielkich bazarach. Przecież one są wśród najbardziej prawdopodobnych obiektów ataków. W ogóle unikam centralnej części miasta. Do komunikacji miejskiej nie wsiadałem od miesięcy – od czasu eksplozji w Marsylii. Na początku kupiłem sobie rower i przemieszczałem się nim. Lecz potem, tak czy inaczej, zwolniłem się z pracy i zaszyłem się w domu. Tu przynajmniej na razie jest bezpiecznie. Chyba szybko nie dotrą do mojego schronienia w bloku z wielkiej płyty. Wcześniej jadałem na mieście, ale bomba w tamtym berlińskim „McDonald’s” mnie oprzytomniła. Kupiłem sobie książkę kucharską i zacząłem się uczyć. Na początku nie szło mi zbyt pomyślnie, ale teraz już daję radę. Przedwczoraj przyrządziłem sobie faszerowane bakłażany.

Wcześniej lubiłem chodzić do cerkwi. Nie żebym był religijny, po prostu lubię cerkwie. Lubię zapach ich wnętrza, zapach kadzidła. Od niego robi mi się to przyjemnie, to tajemniczo. Ale oczywiście chodzenie do cerkwi nie podlega już dyskusji. Nie po tym, co stało się z katedrą w Południowym Kensinghton... Zastanawiam się, jak zostanie przebudowana „Święta Niedziela”, jeśli znów ją wysadzą. Widziałem stary budynek na zdjęciach, który był znacznie ładniejszy od obecnego.

Odkryłem, że wcale nie jest trudno tak żyć. Bazary, restauracje, cerkwie, uniwersytety, stadiony, urzędy publiczne – to wszystko to tylko dodatki do życia, bez których spokojnie możesz się obejść. Nie brakuje mi ich. Skoncentrowałem się na sensie. Po co są mi szczegóły? A sens życia jest taki prosty. Tak łatwo do niego dotrzeć. Potrzeba ci tylko odrobinę strachu. Tak, dokładnie tak. Zupełnie szczerze przyznaj, że się boję. I nie ma w tym nic dziwnego. Tylko głupcy się nie boją.

Więc teraz żyję sensem. Zapewne byłoby trudniej, gdybym miał dziewczynę, ale w tym przypadku jestem szczęściarzem. Prawdą jest, że mam wadę wymowy i dlatego nigdy szczególnie nie podobałem się kobietom. Przynajmniej nie tym, które mi się podobały. To trochę śmieszne, ponieważ wada wymowy nie przeszkadza istotnym rzeczom. Lecz ludzie tego nie rozumieją. Na ogół jest im trudno rozgraniczyć to, co istotne od tego, co drobiazgowe. Uczę się. Jem. Śpię. Myślę.

Czasami fantazjuję, że nie jestem sam. Że mieszkam razem z moją dziewczyną. Ona jest drobniutka, nieśmiała i ma śmieszny nosek. Gotujemy na zmianę – ona robi obiad, ja kolację. Jemy kolację przy świecach – nie lubię lamp, one rozpraszają światło. Świece je skupiają. Zawsze spieramy się o jedzenie, ponieważ według niej ja gotuję bez soli, a według mnie, ona dodaje jej zbyt wiele. Spokojnie mogłoby być bez soli. Ona zaś nie lubi bakłażanów. Być może ze względu na nią zrezygnuję z nich. I bez tego w warzywniaku nie zawsze są dostępne, a nie mogę sobie pozwolić, by pójść na bazar – tam w każdej chwili może się coś zdarzyć… Szkoda, ponieważ lubię bakłażany, zaś ona ich nie znosi, marszczy nos, gdy patrzy jak je jem. Po kolacji czasem uprawiamy seks. Ona wyślizguje się nieśmiało ze swojej sukienki i stoi wyprostowana przede mną, lekko zmieszana i jakby myślała o czymś innym, na przykład o rachunku za wodę. Ja przyciągam ją ostrożnie do siebie i kładziemy się na łóżku. Dopóki jestem w niej, patrzy na mnie ze zdziwieniem.

Prócz dziewczyny, mam też psa. Samca. Ponieważ już nie pracuję, więc staram się go wyprowadzać o nietypowych godzinach – na przykład wczesnym popołudniem. Tak sprowadzam do minimum ryzyko spotkania się z innymi właścicielami psów. Oni na pewno zaczepiliby mnie, obarczyli swoją dziwną mieszanką strachu i znużenia, które ogarnia mnie ostatnio za każdym razem, kiedy przyjdzie mi rozmawiać z ludźmi. I bez tego mój pies jest odludkiem, nie lubi zbytnio obcować z innymi psami. W tym jesteśmy podobni. Czyżby i on przeczuwał bliski atak terrorystyczny? Jest bardzo mądry i bystry. Ogromny wilczur z wiecznie czujnymi, niespokojnymi żółtymi oczami. Chociaż, w rzeczywistości te spore psy jedzą zbyt dużo, a moje finanse są raczej ograniczone. Być może to seter irlandzki – dobra rasa, energiczna, nie tak silna, oczywiście, ale mimo wszystko niezawodna w przypadku napadu. Gdy jestem spokojniejszy to wolę małego psa, którym po prostu zajmuję się od czasu do czasu, na przykład jamnika: ta rasa mi odpowiada swoim oddaniem. A kiedy nie mam humoru i nie chce mi się zajmować psami – może też wcale go nie być. Kasuję go ot tak, kasuję i swoją dziewczynę, siadam przed monitorem i czytam ponownie elektroniczne wydania gazet.

Można, spokojnie można tak żyć. I najważniejsze, że jest bezpiecznie. Nie zupełnie, oczywiście, pełne bezpieczeństwo nie istnieje, nie wiemy gdzie wybuchnie bomba. Ale gdziekolwiek by nie wybuchła, myślę, że robię wszytki, żeby zminimalizować prawdopodobieństwo, że tam będę.

Zdarzy się. Wiem, że się zdarzy. Nie może się nie zdarzyć.

Ale nie teraz. Nie wiem kiedy.

Skoro dotarliście do tego momentu, na pewno już się pytacie, dlaczego w ogóle napisałem to coś. Daleki jestem od myśli, że posiada jakiekolwiek wartości artystyczne. Nigdy nie próbowałem pisać – wykluczając lata młodzieńcze, naturalnie, kiedy każdy trzyma w szufladzie swojego biurka zeszyt z wierszami. Ale na ten tekst w ogóle nie patrzę jak na próbkę utworu literackiego. Raczej nazwałbym go przestrogą: chciałbym, aby jak więcej ludzi uświadomiło sobie bezpośrednio zagrażające im niebezpieczeństwo… Aby zrozumieli, że każde wyjście do zatłoczonych miejsc, każde wyjście w ogóle na ulicę naraża ich życie na straszliwe niebezpieczeństwo. Oni są wśród nas, bomba już tyka… Tak. Dlatego to napisałem, dlatego też wysłałem go do gazety, może go opublikują. Nie szkodzi, że tam prawdopodobnie potraktują go jak opowiadanie, którym nie jest. W istocie nic wam nie opowiedziałem. Tym bardziej, że to, co mam wam do opowiedzenia, jeszcze się nie wydarzyło...


Przełożyła z bułgarskiego: Małgorzata Marczak
Redakcja: dr Mariola Mostowska

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW