1.04.2011

74

 

bg_lang

Angel Igov

 

Baker Street, Portman Square, Marble Arch, Fulham Cross, Fulham Palace Road, Fulham Cemetery, Putney Bridge, Putney High Street, Putney Station. Ale teraz nie zawróci ze stacji do garażu pod Putney Bridge, a pojedzie dalej w kierunku Green Man, ponieważ jest godzina druga w nocy, a nocny kurs autobusu jest przedłużony, skręci na Putney Heath i będzie jechał w dół aż do tamtych zapomnianych przez Boga miejsc, przez nieciekawą Danbury Avenue z podłużnymi piętrowymi blokami jak stare zeschłe wafle. Właśnie w takim jak te, lecz w innej dzielnicy, mieszka też on, Wayne. Wayne Brosnan. Zatrzyma się na ostatnim przystanku, tuż przy niskim waflowatym bloku, poczeka aż wysiądą ostatni pasażerowie – dwaj czarnoskórzy, którzy wciąż się kłócą, odkąd wsiedli, i pewien drobny śniady typ, który zmierza szybkim krokiem w dół ulicy, trzymając ręce w kieszeniach zielonej ortalionowej kurtki. Nie wygląda na miejscowego, zdaje się szuka guza. Teraz Wayne zgłosi się przez radiostację i zawróci.

Mulgrave Road, Ongar Road, Warwick Road. Czasem Waynea dziwi zupełny brak wyobraźni, jaki przejawia Londyn odnośnie nazw ulic. Pewnie wszystkich kierowców autobusów czasem to dziwi. Szczególnie podczas nocnych kursów. Masz diabelnie dużo czasu, kiedy prowadzisz nocny autobus. Przystanki przesuwają się kolejno jeden po drugim, pasażerowie drzemią na siedzeniach. Tam w tyle szczupła blondynka wtuliła się zmarznięta w puchową kurtkę, a po środku stoi długowłosa postać w skórze, podpiera nogą leżący na podłodze wzmacniacz i gada sam do siebie. To nie jest angielski. To jakiś język, który brzmi jak pieśń, przez cały czas tu się unosi, tu opada. Wayne nie zna języków obcych, ale słyszał już wiele w swojej krótkiej karierze kierowcy autobusu. Możemy przypuścić, że nasłuchał się francuskiego, hiszpańskiego, arabskiego, tureckiego, niemieckiego, chińskiego, czeskiego, serbskiego, japońskiego, urdu, norweskiego. Z pewnością też innych. Londyn mówi wieloma językami. Na Gloster Road wsiadają dwaj zamroczeni piwem obcokrajowcy, pokazują pobieżnie swoje bilety i rzucają się na siedzenie zaraz za kabiną kierowcy. Rozmawiają po angielsku, ale obaj z trudem szukają słów w swoich ustach, aby znaleźć te przylepione do zębów, niecodzienne, choć znane, ale nie wyświechtane.

- To był wspaniały wieczór – mówi jeden z żalem.

- No! – przytakuje drugi. – Będzie mi ciężko jutro rano.

- Musisz rano wstawać?

- Jutro pracuję.

- Pozdrów Margaret, jeśli ją zobaczysz.

- Czy to nie śmieszne, że mówimy na nią Margaret. Inni z pewnością nie mogą wymówić jej imienia, ale my możemy.

- Małgorzata.

Małgorzata. Wayne nie może sobie wyobrazić jak wygląda życie kogoś, kto tak się nazywa.

Fulham Cross, Fulham Palace Road, Fulham Cemetery. Czerwone ceglaste budynki, prawie wszystkie piętrowe; jaskrawo oświetlone szpitale, kościoły, które z wysiłkiem wznoszą w ciemnościach swoje kamienne krzyże. Zwyczajne indyjskie restauracyjki z czterema, pięcioma stolikami wewnątrz. Mashala, Vindaloo, Jalfrezi. Wayneowi podobają się te wyrazy. Brzmią smacznie: pikantnie, ostro, z aromatem przypraw, które jadł dziesiątki razy, lecz nigdy nie widział ich całych i surowych. Poza tym indyjskie restauracyjki nie są drogie i Wayne może sobie pozwolić pójść tam od czasu do czasu. Nie, żeby pensja kierowcy autobusu była szczególnie wysoka, ale on i tak nie wydaje wiele. Oszczędza. Dlaczego – okaże się nieco później. Cierpliwość jest największą cnotą czytelnika.

Aby być kierowcą autobusu, potrzeba również piekielnie dużo cierpliwości. Szczególnie, kiedy prowadzisz autobus nocny. Dlatego że jeździsz po tych samych miejscach, gdzie główne drogi znane ci są do bólu, a małe boczne uliczki tonące w mroku tajemniczości kuszą, aby zajrzeć, co też tam jest. Wayne czasem sobie myślał o tym. Kiedy w jego autobusie pozostają dwaj, trzej drzemiący Japończycy, z tych, co prawdopodobnie jadą na ostatnie przystanki w pobliżu uniwersytetu; kiedy piętrowe czerwone domy Fulham toczą się monotonnie jeden po drugim i zostają w tyle, wtedy Wayne zastanawia się, co by się stało, gdyby właśnie teraz zawrócił autobus i ruszył w podróż po małych uliczkach. Co mógłby odkryć na jakimś wąskim paśmie asfaltu, nazwanym Coulhurn Close lub Cranleigh Crescent?

I znowu Putney Station, Putney Hill, Putney Heath. Green Man. Mała skulona knajpka, pogrążona w cieniu pobliskich budynków, znacznie nowszych od niej. W dzielnicy Wayne’a jest także knajpa o nazwie Green Man. A podczas swojego kursu mija dwie knajpy King’s Head i jeszcze dwie White Heart. Wayne zna już na pamięć swoje kursy, czuje się panem autobusu, czuje pojazd, wyczuwa pasażerów. Zatrudnił się jako kierowca rok temu. Wtedy był dwa miesiące bez pracy i mało brakowało, żeby wyrzucono go z mieszkania. To był najczarniejszy okres w jego życiu. Żona odeszła od niego wraz z dzieckiem… Dlaczego? No, dobra, czy ma to znaczenie dlaczego? Być może upił się i uderzył ją; być może ona znalazła sobie innego. W każdym razie, w chwili, w której zamknął za nią drzwi, Wayne usiadł przy stole i pogrążył się w alkoholowo-telewizyjnej mgle, z której wyszedł dopiero, kiedy jego gruby, rumiany gospodarz krzyknął mu do ucha, że nie pozwoli sobie, aby igrał z nim jakiś zalany Murzyn. Później go przeprosił, a Wayne wyłączył telewizor, wyrzucił puste butelki i ruszył szukać pracy. Jechał autobusem na jakąś rozmowę i zauważył ogromny napis na lewo od kabiny kierowcy: „Czy kiedykolwiek marzyłeś, żeby prowadzić coś, co warte jest 150 000 funtów? Przyjdź do nas do autobusu!”.

Autobus, którym jeździ Wayne, jest wart 150 000 funtów, a ile jest wart Wayne? Autobus jest duży, czerwony, piętrowy i zawsze dobrze posprzątany, a Wayne jest niski, czarny i zbyt często nieogolony. Jednak w jednej rzeczy obaj są podobni: w oczach.

Obiecałem powiedzieć wam, po co Wayne oszczędza ze swojej pensji. Jeśli się nie mylę. Jeśli was nie okłamię. Może i okłamię. I tak nie ma nikogo, kogo moglibyście zapytać. Ale według mnie sprawy mają się tak: w tamtym okresie, w którym nie robił nic innego, oprócz tego, że pił i użalał się nad sobą samym przed nieczułym telewizorem, Wayne zauważył pewną dziwną reklamę na jakimś kanale: „Czujecie się samotni i nieszczęśliwi? Zastanawiacie się jaki jest sens? Obmyślacie jak położyć kres swojemu życiu? Skontaktujcie się z nami! Korporacja K.”. Wayne rzeczywiście obmyślał jak położyć kres swojemu życiu i w tamtej chwili, po wszystkim, co wypił, pojął tę reklamę w następujący sposób: „Obmyślacie jak położyć kres swojemu życiu? – My wam pomożemy!”. Ku swojemu zdumieniu, takiemu zdumieniu, że błyskawicznie wytrzeźwiał – po tym jak zadzwonił do Korporacji K. i odkrył, że zrozumiał prawidłowo.

Korporacja K. oficjalnie zajmuje się konsultacjami psychologicznymi: kolejny z tych telefonów, na które możesz dzwonić i wypłakać swoje cierpienie, a naprzeciwko słucha cię współczująco milczący głos, który później odezwie się i wyjaśni ci, że potrzebujesz zmiany. Ale to tylko parawan. W rzeczywistości Korporacja K. jest pierwszą na świecie spółką, która oferuje płatne samobójstwa. Przedsiębiorczy, pomysłowi ludzie, którzy stoją za nią, zrozumieli, że w dzisiejszej epoce globalnej konsumpcji jest tylko kilka rzeczy, których nikt jeszcze nie domyślił się sprzedawać, a jedną z nich jest samobójstwo. Prawdopodobnie zapytacie, po co ktoś ma płacić, aby położyć kres swojemu życiu, kiedy może zrobić to sam; lecz w rzeczywistości ludzie płacą za wiele piekielnych rzeczy, które spokojnie mogliby zrobić sobie sami. Niektórzy płacą, ponieważ wierzą, że idą do specjalisty, który zrobi tę robotę lepiej od nich samych; inni płacą, ponieważ są leniwi. Działalność Korporacji K. jest skierowana do obu grup klientów.

Jeśli zadzwonisz do Korporacji K. i zapragniesz skorzystać z „ich specjalnych usług”, wyślą ci pocztą kwestionariusz, sporządzony przez profesjonalnych psychologów, aby sprawdzić, czy rzeczywiście chcesz położyć kres swojemu życiu, czy też jesteś podłym dziennikarzem, który wywęszył, o co chodzi. Jeżeli przejdziesz test, wyślą ci broszurę ze szczegółowym opisem swojej działalności i opowieściami o najbardziej profesjonalnie zorganizowanych samobójstwach w historii spółki. W rzeczywistości „usługa specjalna” jest następująca: w ciągu miesiąca odwiedzisz ekipę specjalistów, z którymi będziesz rozmawiać o swoich problemach i pragnieniach, o swoim dzieciństwie i dojrzewaniu, o swoim życiu seksualnym i swojej diecie, o swojej pracy i domu, o tym, w jaki sposób chciałbyś popełnić samobójstwo i czy uważasz, że możesz zrobić to sam. W końcu ekipa wydaje opinię jakie samobójstwo będzie dla ciebie najbardziej odpowiednie; ze względu na twój charakter, skłonności, poglądy moralne, religijne i polityczne; ze względu na twoje kryteria estetyczne; ze względu, oczywiście, na koszty. Słyszałem o pewnej bogatej kobiecie, która zapragnęła zostać otruta najrzadziej spotykaną i drogą trucizną w czasie wystawnego obiadu w Wielkim Księstwie Luksemburg.

Teraz w autobusie został już jeden jedyny pasażer. Tęgi starszy mężczyzna na wpół leżący na ostatnim siedzeniu. Wgląda jak kloszard. Przez chwilę Wayne obserwuje go w lusterku. Nie rusza się. Pewne śpi.

Oczywiście klienci w każdej chwili mają prawo zrezygnować z samobójstwa i zerwać umowę z Korporacją K. Zmuszeni są jednak do zapłacenia kary, a w dodatku korporacja otrzymuje prawa do historii, które opowiedzieli w czasie konsultacji. Pracują w niej młodzi i energiczni pisarze, którzy później przetwarzają te historie w powieści i wydają je. Niektóre z tych powieści odnoszą niezwykły sukces, zarówno wśród krytyków, jak i komercyjny. O ile mi wiadomo, dwóch, trzech z najbardziej aktualnych pisarzy brytyjskich wybiło się powieściami, napisanymi w ramach programu Korporacji K.

Teraz Wayne jest na Warwick Road. Do autobusu wsiada chłopak i dziewczyna – i natychmiast zaczynają się obściskiwać.

Wayne przeszedł już ostatni etap konsultacji i po naradzie ekipa specjalistów zasugerowała mu samobójstwo w autobusie. To miałby być pierwszy i ostatni wzniosły akt w jego życiu, ponieważ Wayne straci kontrolę nad autobusem, który uderzy z dużą prędkością i może nawet wybuchnie, a jeśli wszystko się uda, wpadnie prosto do Tamizy. Oczywiście, będzie to w chwili, w której w środku nie będzie pasażerów. W czasie nocnego kursu – takiego jak ten – lub w drodze do garażu. Dużą zaletą tego planu jest strona finansowa. W zasadzie Wayne nie ma z czego zapłacić za takie widowiskowe samobójstwo. Ale z komunikacji miejskiej w Londynie wypłacają solidne odszkodowania za nieszczęśliwe wypadki, a według testamentu Wayne ta suma przypadnie Korporacji K.

Teraz Wayne jest na Fulham Cemetery. Chłopak i dziewczyna wysiadają i ku jego zdziwieniu kierują się w stronę cmentarza; tylko tamten typ zostaje w autobusie – tamten typ drzemiący na ostatnim siedzeniu.

Wayne nie należy do najśmielszych ludzi, których spotykaliście. Nie mógłby umyślnie uderzyć autobusem, którym kieruje, choćby dlatego, że ten autobus kosztuje 150 000 funtów i będzie mu jakoś niezręcznie. Dlatego musi mu ktoś pomóc. W korporacji powiedzieli mu, aby się nie martwił. Mieli klientów, którzy chcą położyć kres swojemu życiu w taki sposób, żeby zawlec jeszcze kogoś ze sobą.

Teraz Wayne zbliża się do Putney Brigde. Dużego jasnego mostu nad Tamizą. Wayne patrzy w lusterko i widzi jak ten jedyny pasażer w jego autobusie otwiera oczy. Nie ma w nich ani śladu snu.

 

Przełożyła z bułgarskiego: Ewelina Sobczuk

Redakcja: dr Mariola Mostowska

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW