14.05.2011

ŚMIERĆ KSIĄŻKI

bg_lang

Emanuil A. Vidinski

ŚMIERĆ KSIĄŻKI

dziennik

 

1804

Kocham swoje książki. Uwielbiam rozrywać ich okładki. Ewa obwinia mnie nawet, że tylko z tego powodu je kupuję. Raczej tak nie jest, ale mniejsza o to. Już ledwo je mieszczę w swoim mieszkaniu. Nawet korytarze pełne są regałów i półek. Bez okładek książki się rozpadają. Szczególnie te częściej czytane. Codziennie znajduję w domu po jakiejś kartce… później trudno mi dojść, z której dokładnie jest książki. Czasami zastanawiam się całymi dniami. Wielokrotnie czytam od nowa stronę, dopóki nie rozpoznam trafnie autora lub przynajmniej utworu. Sprawia mi to jednak wielką satysfakcję.

2104

Odkąd mnie zwolnili, pracuję przede wszystkim w domu. Tylko w skrajnych przypadkach odwiedzam biblioteki. Jeśli nie mam potrzebnych mi książek lub nie mogę ich zdobyć. W przeciwieństwie do uniwersytetu, tam nigdy nie miałem problemów. Stare wydania mnie nie kuszą. Tak więc pracuję tylko w swoim gabinecie w domu. Piszę artykuły, które czasami publikuję. Czuję się lepiej. Mam spokój i czas tak potrzebne mi, żeby poświęcić się swoim badaniom. Dawniej ledwo nadążałem.

2904

Dziś Ewa znalazła jedną kartkę pod fotelem. To był wiersz. Nie mogłem od razu pojąć skąd pochodzi. Nazywał się Litery i zaczynał się tak:

Bywa niekiedy, że chwytamy pióro,

Znaki kreślimy na papierze białym*

Cały dzień minął, zanim zrozumiałam, że jest Hessego. Tyle lat odkąd czytałem i odnowa czytałem Grę…, że zupełnie zapomniałam o wierszach na końcu powieści. Ale jakim szczęściem było poszukiwanie jego autora. Wieczorem położyłem się tak zmęczony i spokojny, że następnego dnia spałem do ósmej.

0105

Pierwszy maja. Rozpoczyna się mój ulubiony miesiąc. Sam nie wiem czemu tak bardzo mi się podoba. Z ulicy było słychać hałas. Zdaje się było jakieś święto. Dla mnie to już bez znaczenia.

1205

Zaniedbałem się w swojej pracy. „Fruwających” kartek robi się coraz więcej. Ciężko sobie z tym radzę. Ewa narzeka, ale nie zwracam na nią uwagi. Jestem zajęty porządkowaniem. Takie wrażenie wywierają na mnie książki bez okładek… wszystkie są podobne. Tylko ja wiem, co gdzie jest. Prawdopodobnie nikt inny nie dałby rady temu pozornemu chaosowi półek. To mnie cieszy, czyni szczęśliwym.

1605

W mieszkaniu pojawiły się mrówki. Jakby to były karaluchy czy pająki to dobra, ale mrówki są niezwykłym towarzystwem. Ewa obiecała, że kupi preparat.

2305

Zaczęły się upały. Dziś byłem w mieście. Tylko w księgarni, do której wszedłem, było chłodno. Lato zapowiada się gorące. Ale to wcale mnie nie interesuje. Kupiłem jakieś opracowanie o mrówkach. Nie powiem Ewie, rozzłości się. Wydaję zbyt dużo pieniędzy na książki. A na co innego, do diabła!

2705

Nowe wyzwanie: znajduję kartki z cytatami, które przepisywałem w czasie pracy. Zgodnie z zasadą nie odnotowuję nazwiska autora i tytułu. Kiedy piszę artykuł, jestem tak zaabsorbowany tematem, że nie mam potrzeby tego robić. A i wcześniej wciąż spieszyłem się, aby ukończyć, goniony terminami. Nie wyobrażałem sobie nawet, że jak przestaną mi służyć, te kartki będą mi stwarzać problemy.

0605

„str. 284 – matka obawia się tego jego ciągłego czytania. Zdumiewający instynkt matczyny”. Minęło półtorej godziny, podczas której przeczytałem 284 stronę siedmiu książek, aż odkryłem cytat z mojej notatki w powieści Ludwik Lambert Balzaka.

Jest ciepło.

1105

Wróciłem do materiału, który pisałem, ale donikąd nie dotarłem, bo po nogach zaczęły mi łazić mrówki. Pokłóciliśmy się z Ewą. Pytałem ją gdzie jest preparat, a ona robiła mi wyrzuty, dlaczego sam go nie kupiłem, zamiast kolejnych nowych wydań utworów, które już mamy. Żebym dawał pieniądze na preparaty, zamiast na książki… – jaka żałosna niedorzeczność. Ta kobieta jest szalona.

1705

Nie zanotowałbym podobnego nieznacznego faktu, gdyby nie zatruł mi całego dnia: zadzwoniła moja mama, żeby mnie zapytać czy nie poszukam sobie nowej pracy i do kiedy będę tak ciągnąć. Ewa poskarżyła się jej. Nie ma na to innego wyjaśnienia. Tak jakbym całymi dniami liczył pchły. Martwiła się o mnie; wystarczy z tymi książkami. Z tego powodu nie udało mi się znaleźć wydań, do których należały trzy „fruwające” kartki i dwie moje notatki. Te ostatnie nie tak ważne, ale jeśli nie będę porządkował codziennie kartek, które wypadły, pewnego dnia uduszę się od nich.

2405

Wysłałem materiał. Wezmę za niego przynajmniej na trzy nowe książki. Nawiasem mówiąc publikuję pod pseudonimem. Od wydarzenia na uniwersytecie, moje imię jest skalane. Nie ma znaczenia.

0206

„…w Bułgarii, Dodoła w Serbii, przeszła do greckiego folkloru jako Tuntulé, w albańskim – jako Dudule, a w rumuńskim – jako Dodóla z bułgarskich form Didiuła i Dindiuł…”. Tutaj strona poplamiona jest kawą i keksem. Na dole ledwo czytam „…skrywane imię Perkun, podobne do Dundusélis z łotewskiego, gdzie jako rzeczownik pospolity może oznaczać „serię grzmotów…”. Ten krótki fragment tak rozpalił mój mózg, że jak wreszcie znalazłem brakującą stronę Mitologii Słowian, nie wytrzymałem i przeczytałem książkę. Kiedy skończyłem, była prawie trzecia nad ranem i jakby nadciągała burza.

0306

Cały dzień grzmiało, ale ani razu nie zaczęło padać. To dudnienie przeszkadza mi się skoncentrować. Nie wiem czy ma to jakiś związek, ale dziś nie widziałem ani jednej mrówki.

0506

Pojawiły się i porozrywane strony. Wczoraj Ewa wessała odkurzaczem kilka kartek. Kiedy je wydobyłem (wściekły), udało mi się rozczytać tylko „jrzenie na dziewicę; i nie trzymała w ręku świętego dzieciątka, a długą wyprostowaną włócznię”. Pozostałego brakowało. Otworzyłem odkurzacz – nic. Głupia sprawa. Pozostałe „fruwające” nie miały nic wspólnego. Strony zaczynają się mieszać i tracę nad nimi kontrolę.

0706

Po tym jak przez ostatnie pięć dni niebo umęczyło się trzaskaniem i grzmieniem, nie urodziwszy ani kropli deszczu, dziś wszystko ucichło. Cały dzień o tym myślałem, nie wiedząc czemu.

Jeszcze wieczorem pojawiły się mrówki.

0806

W nocy wstałem do toalety. Kiedy zapaliłem światło, zobaczyłem je. Zrobiły sobie ścieżkę przez cały gabinet. Zapomniałem wspomnieć, że od pewnego czasu nie śpimy z Ewą w jednym pokoju. Ja zostaję w miejscu pracy, mam kanapę. Przypuszczam, że ona nadal korzysta z sypialni.

2006

Już chodzę po kartkach w swoim gabinecie. Nie nadążam ich układać. Ewa jest wściekła. Kiedy znajdzie kartki w mieszkaniu, otwiera drzwi, rzuca je do mnie i znów je zamyka. Nie zwracam na nią uwagi. Zacząłem zbierać wszystko na kupki, ale wczoraj potknąłem się o jedną z nich i wszystko rozsypało się po pokoju. Zostawiłem je.

2806

Od trzech dni nie wychodziłem z gabinetu. Mam miskę na pilne potrzeby, jej używam. Na początku byłem głodny, ale i to przeszło. Piszę opowiadanie o mrówkach. Nie widziałem Ewy od tygodnia.

0707

Rozpadają się coraz bardziej. Są wszędzie. Zacząłem wychodzić tylko do lodówki. Przed dwoma dniami widziałem Ewę w korytarzu. Potknęła się i uderzyła w jedną z półek. Z góry posypało się tysiące „fruwających” kartek. Schyliłem się ku niej i zacząłem grzebać, ale kiedy rozrzuciłem wszystko dookoła, Ewy nie było.

Cierpię na bezsenność.

2907

Ścieżki mrówek krzyżują się po całym mieszkaniu. Zaczęły porywać kartki. Trudno je odróżnić na stronach. Chodzą po nich jak litery.

0408

Kilka razy dzwonił telefon. Nie mogłem się podnieść zza biurka. Nie jadłem od tygodnia. Prawie nie śpię. Dziś ocaliłem jeden wiersz Eliota po angielsku. Jego litery dziwnie się poruszały. Mam przemęczone oczy.

0708

Już można przejść wszędzie. Kartek już prawie nie zostało. Ale nie mam siły wstać. Łażą po mnie litery. Muszę poszukać czegoś do jedzenia...

1108

Dziś wylazłem na zewnątrz z gabinetu. Jakiś czas temu w szafie stały kompoty.

Trzymam dziennik w ręku. W zębach mam ołówek. Nie ma już długopisów. Omdlałem. Ocuciłem się od kłucia po całym ciele. Tylko jedna kartka była w pobliżu. Brakuje mi dolnej części, a górna jest cała poplamiona. Z trudem czytam urywki:

„…i zobaczył epigraf jego pergaminów idealnie tkwiący w czasie i przestrzeni ludzi: Pierwszy z rodu przywiązany jest do drzewa, a ostatniego zjadają mrówki”.*

09.2003

 


* Wiersz zamieszczony w powieści Hermanna Hessego Gra szklanych paciorków w przekładzie Marii Kureckiej, PIW 1999 – przyp. tłum.

* Cytat z powieści Gabriela Garcii Marqueza Sto lat samotności w przekładzie Grażyny Grudzińskiej i Kaliny Wojciechowskiej, PIW 1974 – przyp. tłum.

 

Przełożyła z bułgarskiego: Ilona Guzina

Brak komentarzy:

Abonament blog - WIADOMOŚCI

KOLO NAUKOWE STUDENTÓW BULGARYSTÓW