Prawda
jest przypływem oddechu
Octavio Paz, Nokturn o San Ildefonso
Damian nie lubił odległości. Utrudniały mu oddychanie. Tak mówił. W ogóle, przeszkadzały każdemu jednemu oddechowi, lecz ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy. Dlaczego – myślicie – w lecie powietrze jest czasami tak ciężkie? – pytał. – To nie od gorąca, to jest światowa ułuda. Od nadmiaru nagości – mówił – i od przyśpieszonego oddychania. A ono stawało się przyśpieszone, ponieważ było nieodwzajemnione.
– Całymi miesiącami pragniesz obnażonych kobiet, nie nadążasz nabrać wystarczająco powietrza, żeby go wypuścić, i dlatego dostajesz zadyszki. Z wysiłku. Żeby zatrzymać to wszystko, co jest tutaj (i wskazywał otwartą dłonią na swoje ciało), by tam zostało.
Potem mówił, że z tak dużej ilości roztrwonionego oddechu (ponieważ oddech się rozpadał, kiedy był nieodwzajemniony i nie przyklejał się do bliskiego obcego ciała) w lecie zatyka cię, szczególnie jeśli i twój własny oddech wydobywa się przez usta z pragnieniem.
– Czy nie zauważyliście, że niezaspokojeni ludzie cierpią najbardziej z gorąca. Wszyscy trudno je znosimy, ale im jest najgorzej. Tak właśnie jest.
– A w zimie…? – pytał ktoś.
– Cóż w zimie. Wtedy jest inaczej, nie na tyle, że chce ci się mniej, ale po prostu ludzie przybliżają się instynktownie jeden do drugiego, aby uchronić się od zimna. I w ten sposób powietrze zostaje ocalone, gdyż jest odwzajemnione. I nie mówię tu tylko o seksie, ludzie po prostu zbliżają się bardziej.
Takie rzeczy opowiadał Damian ku uciesze wszystkich. Słuchaliśmy go z uśmiechem, cieszyliśmy się nim. Niektórzy z niego kpili, ale on się nie gniewał. Opowiadał o wielu rzeczach. Dziwię się jak mu przychodziły do głowy. Raz zapytałem go, skąd bierze takie rzeczy, a on wzruszył naiwnie ramionami, spojrzał na mnie wesoło i odpowiedział:
– Ależ ja ich nie zmyślam. To jest prawda. Zmyślanie jest czymś innym. Do tego trzeba być nastrojonym, trzeba go chcieć. E, jeden przyjaciel, który pisze opowiadania i takie tam rzeczy, powiedział mi, na przykład, że wszystko wymyślał. Nie było nic prawdziwego w tym, co pisał. Siadał i wymyślał historie, a potem – do komputera. Są pisarze, którzy piszą o rzeczach widzianych, które przeżyli lub ktoś im je opowiedział. A ten, od tak. Więc, żeby wymyślać, musisz wiedzieć, że wymyślasz, a te rzeczy, które ci opowiadam, przychodzą same. Stają przede mną, gdy piję, powiedzmy, kawę, i hop – oto ja. I już.
Damian mieszkał w Płowdiw. Nikt nie wiedział czym się zajmuje, jak żyje, ile ma lat. Przyjeżdżał od czasu do czasu, dzwonił do kogoś z naszej paczki i wszyscy zbieraliśmy się w jakiejś knajpie, by się z nim zobaczyć. Zawsze wyglądał tak samo, ale opowiadał niewiarygodne historie. Raczej pomysły, które mu przychodziły do głowy – jak mi powiadał – przypadkowo. Nigdy nie unikał pytań osobistych. Na początku powiedział, że mieszka z matką i pracuje w jakimś butiku. Następnym razem powiedział, że od trzech lat bierze lekcje śpiewu, ponieważ chciał zostać wokalistą rockowym. Tylko czekał, aż jakiś znany zespół ogłosi, że poszukuje kogoś takiego.
Potem nie widzieliśmy go parę miesięcy, a kiedy się pojawił, na pytanie odnośnie wieku, odpowiedział, że ma 32 lata. Z czasem ludzie przestali zadawać mu pytania o charakterze osobistym. Nie pytaliśmy go też co nowego, ponieważ sam mówił. Być może po to przychodził. Trwonił straszne pieniądze każdego wieczoru, w który się spotykaliśmy. O pozostałym czasie nie mieliśmy nawet pojęcia.
Damian miał wiele oryginalnych pomysłów. Dziwne też były okoliczności, w jakich się zapoznaliśmy. Mam na myśli ja i on. Ponieważ to ja spotkałem go pierwszy. To było trzy lata temu. Zatrzymał mnie na jednej z ulic blisko dworca i zaprosił na „kilka drinków”, które sam miałem sobie wybrać. Szedłem na spotkanie z naszą paczką i wyjaśniłem mu uprzejmie, że, niestety, jestem umówiony. „Napij się czegoś ze mną, przyjacielu, ja stawiam.” Dopóki się wahałem, on zdaje się postanowił mnie wypróbować, ponieważ dodał z podstępnym spojrzeniem: „Dopiero co wyszedłem z więzienia, nie widziałem świata od czterech lat… dotrzymaj mi towarzystwa przez pół godziny; ja stawiam”. I przez to się zgodziłem. Wiedziałem, że się spóźnię. Lecz to jest zaleta masowych spotkań, nikt cię nie obwinia. Tak znaleźliśmy się w pobliskim barze, w którym podawali wszystkie napoje w zwykłych szklankach. Damian opowiedział mi, że był w więzieniu cztery lata. Z pewnością czekał, abym go zapytał, za co siedział. Nie zrobiłem tego. I chyba to spowodowało, że spojrzał na mnie inaczej. A dlaczego go nie zapytałem – nie wiem. Być może, dlatego że czymś najbardziej nienaturalnym było, aby to przemilczeć. Opowiedział mi o jakichś poetach, którzy przyjechali w ramach jakiegoś angielskiego programu.
– Wyobrażasz sobie, w więzieniu? Dziwna rzecz.
Zrozumiał, że ci ludzie bywali we wszelkich nieoczekiwanych miejscach: księgarniach, klatkach schodowych, klubach muzycznych, i czytali swoje utwory. To było tydzień temu. A teraz on wyszedł.
Czego to nie piliśmy. Najdroższe z możliwych (o ile w knajpie takie były). I za wszystko płacił on. Przez szybę patrzył na samochody i od czasu do czasu wykrzykiwał, że tego modelu nie zna.
– Nie dziw się – objaśnił mi. – Jestem mechanikiem samochodowym. Ciekawią mnie te bryki.
Minęły dwie godziny i w końcu postanowiłem, że zaprowadzę go na spotkanie z naszą paczką, na które już byłem mocno spóźniony. W ten sposób wszyscy się z nim zapoznali i polubili go. Wziął od każdego z nas numery telefonów i odtąd nie przestawał utrzymywać kontaktów. Nikt nie wiedział, kiedy go znowu zobaczymy, ale on zawsze się pojawiał. I w naszej paczce następowało ożywienie.
Inna historia: raz do mnie zadzwonił. Był w Sofii, dzwonił, byśmy się spotkali. Oczywiście: nasza paczka. Kiedy przyszedł, powiedział mi, że dziś znalazł moje zdjęcie na ulicy. Oczywiście, wszystkich nas zatkało: jak to moje zdjęcie, i na dodatek na ulicy? – Ot tak, porostu – odpowiedział. – Czy postawicie po jednym, jeśli to naprawdę jesteś ty. – Zgodziliśmy się. I on je wyciągnął. Zdjęcie do paszportu, o zgrozo! I to naprawdę byłem ja. Do dnia dzisiejszego nie wiem jak się u niego znalazło. Było sprzed paru lat, miałem jeszcze długie włosy.
Innym razem spytał jedną dziewczynę z naszych, dlaczego zawsze obciąga sobie spódnice, nawet kiedy jest długa? Czyżby nosiła bardzo krótkie spódniczki w przeszłości? Dziewczyna odpowiedziała, że w latach osiemdziesiątych oglądała każdy zachodni film w telewizji i zauważyła, że młode amerykańskie panny zawsze tak robiły, co ona uważała za bardzo pociągające i z pewnością został jej ten tik z tamtych czasów. Cały wieczór bawiliśmy się, ale dziewczyna wyglądała na trochę zamyśloną, choć nie smutną.
Różne rzeczy opowiadał Damian, pomysły i spostrzeżenia, ale historia o odległości i oddechu w jakiś sposób była dla niego najważniejsza. Ciągle do niej wracał.
– Dlaczego – myślicie – Ameryka Łacińska stale rodzi rewolucje i dokonuje przewrotów politycznych? A Bałkany… to samo. Nie wspominając już o Włoszech z ich faszyzmem Ducego… A Hiszpania i Franco? Zawsze o to chodzi.
– To znaczy – podsumowała nasza koleżanka. – Wszystko przez upał i niespełnione pragnienia cielesne, które tworzą odległości nieodwzajemnienia, a te zaś powodują u ludzi brak oddechu.
– Słusznie! Tracą oddech, a to powoduje napięcie i agresję.
– A Niemcy? Oni są północnym narodem?
– Co też tam… północny naród. Niemcy są duże, mają ciepłe lato, na które za każdym razem nie są przygotowani. Wciąż są zaskoczeni upałem. Ale Niemcy to inna sprawa, zostaw ich…
– A Rosja? – upierała się nasza koleżanka.
– Aaa, nie! O Rosji… nie. To już zupełnie coś innego, oni są największym wyjątkiem, jaki zna świat. Drugiej takiej nacji nie ma. Całkowity groch z kapustą... Takkk...
Pewnego razu, końcem października, Damian zebrał nas wszystkich, żeby postawić nam z okazji swoich urodzin.
– Ile lat kończysz? – zapytała go jedna ciekawska dziewczyna, która chodziła do astrologa i stawiała horoskopy.
– 31 – odpowiedział niewzruszenie Damian.
– Ale w ubiegłym roku skończyłeś 33?!
– Nie sądzę…
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem i on wyznał:
– Ważne, że szef mnie awansował. Od lat siedzę w biznesie, wiem jak drukować książki, znam się na tych sprawach, a zatem mały awans.
Wszyscy mu gratulowaliśmy i chyba nikomu nie uszedł uwadze wyraz twarzy naszej pani astrolog, która – jako najbardziej ciekawska – walczyła sama ze sobą około minuty, ale w końcu przemilczała. Wiedziałem, o co chciała zapytać. Dwa miesiące temu powiedział, że jest budowniczym i godzinami mówił o nowym budynku i dowcipach, jakie opowiadali sobie w pracy. Było jej szczególnie nieprzyjemnie, ponieważ dwa razy stawiała mu horoskop według wszelkich zasad. I za każdym razem Damian podał jej różne daty, przyznawszy się, że przedtem ją okłamał. I powoli dziewczyna zrozumiała, że z niej drwią, przez co, obrażona, przestała więcej przychodzić, kiedy on nas zbierał.
I tak, na początku listopada, zostało nas cztery osoby: ja, Niki, Sybew i Waleria. Widywaliśmy się coraz rzadziej. Poszliśmy różnymi drogami i powoli oddalaliśmy się od siebie. Ale jak tylko zadzwonił Damian, wszyscy czworo przychodziliśmy na wspólne spotkanie, ciesząc się sobą wzajemnie i obiecując sobie, że będziemy się spotykać i bez niego. To, oczywiście, nigdy się nie zdarzało.
Tej jesieni, ostatniej dla naszej przyjaźni, Damian przybywał bardzo często. Nikt z nas nie spytał go o przyczynę. Jeśli by chciał, sam by ją ujawnił, w przeciwnym razie ryzykowaliśmy, że nas okłamie. Ale nawet, jeśli by ją ujawnił, nic nie gwarantowało nam, że nie fantazjuje. Raz spotkaliśmy się we dwóch w drodze do knajpy, gdzie czekali na nas pozostali. Ja od dawna myślałem, aby mu zaproponować, by spisał wszystkie swoje przeżycia i pomysły, niezależnie czy były prawdziwe czy nie.
– Wiesz co, bracie, właśnie wracam od jednego przyjaciela. Pisze opowiadania i prosi mnie, żebym mu mówił o różnych zdarzeniach, bo coś go opuściła wena. Chce wydać zbiór. Kiedy przychodzę, zawsze mu opowiadam jakąś historyjkę. Bardzo się cieszy, nawet sobie nie wyobrażasz na jak bardzo szczęśliwego wygląda. To jest piękne… piękne.
– A dlaczego ty ich nie napiszesz?
– Aaaa… to nie moja robota. Ja jestem od bajeczek. Przecież mnie znasz, usta mi się nie zamykają. Tylko pozwól mi mówić.
Później dodał:
– A i ten przyjaciel, tak bardzo się cieszy… On nie ma nikogo. Jest sam jak palec. A ma duży dom… Dużo oddechu tam się trwoni.
Następnie doszliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o czymś innym. Damian nigdy nie mówił o kobietach. To znaczy o sobie i o kobietach. Wszystkie zdarzenia, które opowiadał na ten temat, były z pozycji obserwatora. Siebie nie włączał. Chyba, że wyjawiał jakiś pomysł lub myśl. Lecz w przeżyciach nie był obecny.
Wieczorem, kiedy opowiedział mi, że przekazywał tematy jakiemuś pisarzowi, odkrył nam swoją inną cechę: był uzdrowicielem. Coś jakby bioenergoterapeutą. I żeby nam to udowodnić, przykładał do dłoni różne przedmioty i ją odwracał. Nie trzeba mówić, że one nie spadały. Różne łyżki, zapalniczki, a nawet małe szklanki. Mówił, że na więcej nie starczało mu siły.
– Przychodzi do mnie jeden, znam go jeszcze z więzienia, i mówi mi: „Chodź, moja babcia umiera”. Co ja mogę zrobić? – pytam go. A on – chodź, no chodź! Idziemy tam, a ona, kobiecina, 89-letnia, leży i jęczy. – Umieram – woła. Patrzę jej w oczy, kładę rękę na czole, a ona, babcia, wzięła i zasnęła. Mówię wam poważnie, zasnęła pod moją ręką. Po paru dniach ten sam spotyka mnie, ręce mi całuje i ciągnie mnie, by mi postawić. Ja mu mówię: nie trzeba, on jednak nie, no nie. „Gdyby nie ty, byłbym zginął”. On, nie jego babcia.
– A na co ona chorowała? – pytam go.
– Skąd mam wiedzieć. Ale ta kobiecina jest bardzo ważna dla mojego człowieka. I on nie ma nikogo innego. Mówił mi, że tylko ona podtrzymywała życie w domu. Pytam go, jak to, przecież od lat nie wstała z łóżka. A on mi odpowiada, że jak chodził do jej pokoju, nie czuł się samotny i zagubiony. –Dużo oddycha – mówi. I tak to jest. Starzy ludzie oddychają więcej, mimo iż mają mniej powietrza. No my, młodzi, wciąż go zatrzymujemy. Nie puszczamy go. Starcy wzdychają co pięć minut i tak żyją, z własnym oddechem. A mój przyjaciel, zawsze go powstrzymuje, milczy i wszystko jest tutaj (znów pokazuje otwartą dłonią na swoje ciało). Bo wie, że jak go wypuści, to się rozsypie i umrze. A jest młody. Ja wam mówię, że jak jesteś sam, kończy ci się powietrze.
Nie wiedzieliśmy wciąż z kim mieszka Damian. Raz powiedział, że ze swoją babcią, potem ze stryjkiem, miał też siostrę, spał u niej, i z tego wszystkiego dowiedzieliśmy się, że nic się nie dowiedzieliśmy.
– Przenieś się do Sofii – mówiliśmy mu – będziesz nas częściej widywał.
– Aaaa, ci w Płowdiw, ci w Burgas? Mam przyjaciół wszędzie. Co oni będą robić?
Później dodawał:
– Dlaczego myślicie, że telepatia między ludźmi nie jest rozpowszechniona?
– Na pewno znów przez oddech? – uśmiechał się Sybew.
– Oczywiście przez oddech,... Jestem w Płowdiw, wy tutaj… Jak poczuję, że macie się źle, kiedy wasz oddech ledwo co dociera do drogi do Płowdiw. Ja wam mówię, odległości to coś złego. Modlę się tylko, kiedy poczujecie się źle, żebyście mieli przy sobie kogoś, kto przynajmniej wchłonie wasze powietrze, w przeciwnym razie jesteście straceni. Dlatego w szpitalach i w różnych organizacjach są siostry miłosierdzia. Nie są raczej po to, by zmieniać wam pieluchy i miło na was patrzeć. Po prostu tam są. Dopóki lekarze operują, potrzebny wam jest ktoś, kto zbiera wasze westchnienia, żeby to powietrze pozostało na świecie i żeby wróciło do was z innego miejsca. Tak jak w fizyce, nic nie ginie. Tak, ale nie. Oddech się gubi. Dlatego Matka Teresa jest świętą, gdyż to przejrzała.
– A ty, Damianie, nigdy nie chorujesz?
– No też coś, pewnie ja też choruję, ale nie myśl o mnie. Zajmij się sobą.
I tak z czasem zacząłem rozumieć Damiana. Chciał być miłosierny, pomagać wszystkim. Nie mówił tego wprost, po prostu tak: lekko i potocznie, jak było w jego zwyczaju. Dla niego ludzie zawsze byli mali, zdrobniali; wciąż człowieczek, kobietka, koleżka. Chciał, żeby wszystkim było dobrze, aby ich oddychanie było odwzajemnione. Mówił, że ma przyjaciół wszędzie. Dlatego też nie przebywał w jednym miejscu. Jeśli go nie zaprosili, sam przychodził. Zastanawiam się, czy ktoś wiedział, gdzie on mieszka, czy miał jego numer telefonu, jakąś współrzędną, dzięki której można było go odkryć? Wątpię. Jedyną szansą było, że przypadkowo go spotkasz, albo gdy zadzwoni do ciebie. Jak go znalazł ten z babcią, nie wiem. Prawdopodobnie spotkał go na ulicy.
Po tym spotkaniu Damian zniknął. Więcej go nie widzieliśmy. Potem ktoś powiedział, że był w Afryce. Nie zdziwiłem się, kiedy potem ktoś mi powiedział, że z pewnością wiedział od jakiegoś przyjaciela, który z kolei słyszał to od kogoś innego, że Damian był w Iraku, gdzie toczyła się wojna. A pewnego dnia przybiegła do mnie Waleria z gazetą w ręku i pokazała mi zdjęcie z Kosowa, gdzie ludzie zabijali się kilkaset kilometrów od nas. Na nim widać było zburzony przez pociski dom, kilka rozpaczających staruszek i dwa, trzy leżące bezwładnie ciała. Całkiem z tyłu z ręką położoną na czole rannego chłopca, z łatwością rozpoznaliśmy naszego przyjaciela. Całkowicie mnie to zaskoczyło, ponieważ wojna w Kosowie skończyła się dawno temu, a gazeta była wczorajsza.
Po pewnym czasie dowiedziałem się, że Niki pojechał razem z Walerią, by go szukać. Żadnej wieści od nich przez ponad dwa lata. Pewnego lutego spotkałem przypadkiem Sybewa, który został wydawcą. Powiedział mi, że oboje wrócili. Szukali go wszędzie, nigdzie nie znaleźli, „ale dasz wiarę”, że wszędzie znali Damiana. W niektórych miejscach nazywał się Deljan, w innych tylko Delo. Waleria mieszkała sześć miesięcy w Brazylii i nawet zaprowadzili ją do jednego szokująco biednego się domu w getcie, gdzie niby on długo mieszkał. A Nikiemu pewna kobieta opowiedziała, że przed 30 laty on ją wyleczył z bezpłodności. Odszedł, bo jedna dziewczyna oszalała na jego punkcie.
– Ale, jak Niki zrozumiał, że to jest on …? 30 lat temu, to niemożliwe.
– I oni mi to mówili, ale wszyscy opisywali go takim, jakim go znamy. Mało tego, zawsze miał około 30-tki – wczoraj, sześć miesięcy temu albo dziesiątki lat temu. I ja nie wiem…, podejrzana sprawa.
Dwa dni później myślałem o Damianie i o tych dziwnych wieściach. Zastanawiałem się, kręciłem głową i nie mogłem sobie tego wytłumaczyć. Nic nie rozumiałem. Aż do czasu, kiedy w pewnej chwili się uspokoiłem i przypominam sobie, że zacząłem się cicho śmiać. Wdychałem powietrze głęboko i na przemian wydychałem powoli. Żona zapytała, co mi jest, a ja przyciągając ją, by siadła na moich kolanach, powiedziałem jej, że po prostu jestem bardzo szczęśliwy i lubię oddychać w gładką skórę jej szyi.
Wczoraj urodziła mi się córka. I wracając z porodówki wstąpiłem do księgarni, aby kupić żonie książkę. Ale zamiast tytułu, który zamówiła, wziąłem dopiero co wydany zbiór opowiadań młodego autora. Na pierwszej stronie napisana była dedykacja:
„Damianowi,
który napisał tę książkę
i który nauczył mnie jak oddychać”
10.2003
Przełożyła z bułgarskiego: Olga Stawska
Redakcja: dr Mariola Mostowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz